środa, 18 marca 2015

Piąte spotkanie


mam wrażenie, że to takie zapychacz, ale w taki sposób go napisałam i zmienię go w jakikolwiek sposób dopiero po ogólnej korekcie całości;

Tego dnia na uniwersytecie pojawiło się podejrzanie zbyt dużo uczniów. Przez pierwsze dwie lekcje starałam się przypomnieć sobie, czy przypadkiem nie mieliśmy jakiejś ważnej wizytacji, albo wykładu z renomowanym profesorem z innej uczelni, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Kiedy spytałam o to Catt, tylko wzruszyła ramionami; wcale nie zwróciła uwagi na drastycznie zwiększoną liczbę studentów na wszystkich korytarzach. Byłam zirytowana całą tą sytuacją, bo nie lubiłam czegoś nie wiedzieć.
Kiedy trzecie lekcja dobiegła końca błyskawicznie spakowałam do torby notatki i wyszłam z sali, kierując się w stronę mojej szafki. Westchnęłam, już z daleka widząc, ile osób stało na korytarzu, ale nie miałam innego wyboru i musiałam się do niej dostać, bo potrzebowałam materiałów na anatomię; przecież nie po to siedziałam nad nimi pół nocy, żeby teraz tak po prostu leżały sobie w zamknięciu i się zmarnowały.
Podczas tego samobójczego spaceru pomiędzy studentami dostałam dwa razy w żebra. Z bijącym szybciej sercem dotarłam do szafki i oparłam się głową o zimny metal, starając się uspokoić oddech. Przyłożyłam dłoń do brzucha i syknęłam cicho, wiedząc, że bez wielkiego, fioletowego siniaka się nie obejdzie. Odczuwałam irracjonalną złość na tych wszystkich ludzi,  którzy nagle pojawili się na mojej uczelni. Połowy z nich nigdy wcześniej nie widziałam i nie rozumiałam, dlaczego postanowili za wszelką cenę zepsuć mi dzień.
Biofizyka, chemia i psychologia zleciały mi bardzo szybko, między innymi dlatego, że w przerwach pomiędzy zajęciami nie wychodziłam na korytarz i nawet w porze lunchu uważnie studiowałam notatki, które zrobiłam poprzedniego dnia. W tym czasie zdążyłam wypić trzy butelki wody, o które dopominał się mój żołądek — był zbyt mocno ściśnięty, bym mogła wmusić w siebie jakiekolwiek jedzenie, a od dłuższego czasu mocno dawał mi się we znaki. Kiedy w końcu niemal wybiegłam z budynku, nie przejmując się odkładaniem zbędnych rzeczy do mojej szafki, wcale nie odetchnęłam z ulgą. Było jeszcze gorzej, bo najwyraźniej większość studentów również miała dość szkoły jak na jeden dzień i jak mrówki z mrowiska zaczęli niemal wysypywać się z budynku uniwersytetu.
Parsknęłam gniewnie, zatrzymując nagle wzrok na Café Creme. Dzielący mnie od kafejki dystans pokonałam w tempie, o które nigdy bym siebie nawet nie podejrzewała. Najwyraźniej to prawda, że jeśli jesteś zdesperowany, to możesz dokonywać niesamowitych rzeczy. Weszłam do pomieszczenia i od razu rzuciłam się na moje ulubione miejsce, opierając głowę i miękką kanapę i przymykając oczy. Oddychałam ciężko i tym razem nie potrafiłam tak szybko uspokoić oddechu.
Z „transu” wyrwał mnie dźwięk tłuczonego szkła i szybkie kroki. Nim się obejrzałam, ktoś przyklęknął obok mnie i złapał mnie za lewą dłoń, kurczowo ją ściskając. Nie musiałam otwierać oczu, by wiedzieć, że to Dean.
— Boże, Lily, co się stało? — spytał z paniką w głosie, a ja w końcu na niego spojrzałam. Jego zmartwiony i przerażony wzrok sprawił, że zaczęłam odczuwać poczucie winy i żałowałam, że wpadłam na pomysł przyjścia tu. W ciszy pokręciłam głową i zaczęłam liczyć oddechy, a on nie spuszczał ze mnie swoich zielonych tęczówek, uważnie śledząc każdy najmniejszy ruch, jaki wykonałam. Po jakimś czasie byłam zdolna znów na niego spojrzeć; mój oddech się unormował, a wewnętrzne głosy zostały tymczasowo uciszone.
— Nie mieszaj Boga do naszej rozmowy — powiedziałam, wymuszając lekki uśmiech, a on natychmiastowo go odwzajemnił i odetchnął z widoczną ulgą. Zdał sobie sprawę, że nadal trzyma moją dłoń, więc w ułamku sekundy ją puścił i spuścił wzrok. Ja natomiast siadłam normalnie przy stoliku, gdy nagle zauważyłam na środku kafejki rozbite kubki i sączącą się z nich kawę. — Matko, Dean, co ty zrobiłeś?
Zaśmiał się cicho i podniósł, obrzucając rozbawionym spojrzeniem najpierw mnie, a potem bałagan, który zrobił, kiedy tylko zauważył, w jakim stanie się tu pojawiłam.
— Matkę Boską też zostaw w spokoju — poradził mi i zniknął na chwilę za ladą, by wrócić do mnie ze zmiotką, szufelką i kilkoma ścierkami. — Chodź, pomożesz mi. A potem wyciągam się na spacer.

✖ ✖ ✖ 

Park, do którego zabrał mnie Dean, był jednym z moich ulubionych. Kojarzył mi się z tym, do którego zabierała mnie mama, kiedy byłam młodsza. Potrafiłam spędzać całe dnie na bieganiu po zielonych trawnikach, huśtaniu się na huśtawkach i pleceniu wianków ze stokrotek. Wtedy życie było proste, beztroskie. Nie musiałam ciągle myśleć o tym, by się uczyć, zapewnić sobie godną przyszłość, zadowolić ojca. Nie martwiłam się o nic, żyjąc w błogiej nieświadomości.
Ale nigdy nie byłam taka sama, jak moi rówieśnicy. Jeśli na placu zabaw bawiło się za dużo dzieci, potrafiłam siąść pod drzewem i nie ruszać się spod niego w oczekiwaniu, że zaraz wszyscy sobie pójdą. Jeśli motylek, którego goniłam, okazywał się szybszy i bardziej uparty ode mnie, poddawałam się i rzucałam się na ławke, odpoczywając i szukając swojej kolejnej ofiary. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, czemu tak było. I chyba mi to odpowiadało.
Dean miał tendencję do wyolbrzymiania wszystkich rzeczy, więc zanim doszliśmy do naszego ulubionego miejsca, trzy razy proponował mi, że weźmie mnie na barana. Mówił, że dla niego to żadne problem, a ja składam się zaledwie ze skóry i kości. Uśmiechałam się jednak i uparcie kroczyłam przed siebie, zastanawiając się, czy jego oferty pomocy dotyczą tego, że jestem zmęczona po szkole i mam na nogach szpilki, czy najzwyczajniej na świecie zauważył, że coś jest nie tak. Odsunęłam od siebie jednak te myśli. Przyjęcie jego propozycji byłoby jak przyznanie się do swojej największej słabości. A Lilith Hastings była idealna. I żadnych słabości nie posiadała.
Finalnie dotarliśmy do celu naszego spaceru — małej, drewnianej ławeczki, umiejscowionej pomiędzy fontanną, a placem zabaw. W weekendy często przychodziłam się tu uczyć, a jeśli tylko słońce nie grzało do tego stopnia, że nie dało się wytrzymać kilku minut w jednym miejscu, potrafiłam przesiedzieć tu cały dzień. A blondyn wiedział, że jeśli nie ma mnie w domu, to jestem tu, dlatego było to niemal nasze miejsce, o którym nie wiedziała nawet Catt. Chociaż nie tyle co nie wiedziała, a nigdy o nie nie pytała. Miała mnie na co dzień w mieszkaniu, więc nigdy nie rozpaczała, gdy znikałam na cały dzień.
Usiadłam na ławce, rozkoszując się promieniami słońca świecącymi mi prosto w oczy. Wiosna dobiegała końca i trzeba było przygotowywać się na wysokie, momentami bardzo wysokie temperatury, ale cieszyłam się z tego wszystkiego, bo każda zima była dla mnie istną torturą. Moja odporność pozostawiała bardzo dużo do życzenia, więc w okresie wiatrów i mrozów niemal zawsze siedziałam w domu, a potem nadrabiając zaległości nie spałam po nocach, co często doprowadzało do kolejnych przeziębień. I tak zamykałam się w błędnym kole do czasu, aż przychodziła wiosna.
Uśmiechnęłam się, kiedy uchyliłam powieki akurat na czas, by zobaczyć, jak Dean pomaga małej dziewczynce, która spadła z roweru. Blondyn miał w sobie coś takiego, że swoim usposobieniem, zachowaniem i sposobem życia przyciągał do siebie ludzi niczym magnes. Był wyrozumiały, nigdy nikogo nie oceniał, a co najważniejsze, zawsze przejmował się innymi bardziej, niż samym sobą. Szczególnie kochały go dzieci; a w tym samym czasie jak na potwierdzenia moich myśli niziutka szatynka zaczęła się śmiać i przytuliła się do jego kolan, choć przecież dopiero co zamienili dwa zdania. Dean rzucił mi teatralnie speszone spojrzenie, a potem odsunął od siebie dziewczynkę i kucnął przed nią, pomagając jej wgramolić się na rower.
— Powinieneś zostać opiekunką — stwierdziłam zgryźliwie, kiedy w końcu raczył przysiąść się do mnie. — Marnujesz się jako kelner — dodałam i zaśmiałam się głośno na widok jego miny. Był autentycznie przerażony wizją tego, że miałby spędzić kilka godzin w towarzystwie małych szatynek, które nic, tylko przytulałyby jego nogi, bo nie sięgałyby mu nawet do klatki piersiowej.
— Wcale się nie marnuję — parsknął, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Spoglądał z rozbawieniem na swoje skejty, jak zwykle rozwiązane. — Za piękny uśmiech zbieram większe napiwki.
— W to nie wątpię — zapewniłam go, również pochylając się nad moimi butami, by lekko wysunąć z nich stopy i choć na moment dać im odpocząć. — Możesz też pomyśleć o karierze superbohatera. Mógłbyś ratować małe dzieci przed upadkami w rowerów, czy coś. — Machnęłam ręką w nieokreślonym kierunku, a jego wyraz twarzy po raz kolejny wywołał mój niepohamowany napad śmiechu. Spojrzał na mnie groźnie, marszcząc brwi, ale nadal nie potrafiłam się powstrzymać przed chichotem.
— Nie traktujesz mnie poważnie, Lily — jęknął, a ja tylko pokiwałam potakująco głową, bo nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. Westchnął ciężko, godząc się z faktem, że czego by nie powiedział, i tak będę się z niego śmiać. — Zmieńmy temat, co? — poprosił i zrobił minę zbitego szczeniaczka. — Co się stało, zanim przybiegłaś do kawiarni?
Gwałtownie, bezpośrednio, szczerze. Jakby przede mną nie siedział Dean, a Catt. Od razu domyśliłam się, że tym razem jest zdeterminowany i nie spocznie, dopóki nie dowie się tego, czego chce, a dodatkowo nie wystarczą mu moje kiepskie wykręty. Chcąc dać sobie więcej czasu do namysłu, śmiałam się jeszcze przez dłuższy czas, a ponieważ mój śmiech łechtał ego blondyna, który siedział dumny zaraz obok mnie, nie zwrócił uwagi na to, że unikam jego pytania.
— Nie wiesz przypadkiem, czemu dzisiaj na uniwersytecie było tylu uczniów? — spytałam luźno, układając w głowie własną wersję wydarzeń. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, spoglądając w niebo.
— Nie mieliście dni otwartych?
Uderzyłam się ręką w czoło. Oczywiście, że tak. Rozumiałam, że Catt mogła o nich zapomnieć, ale mi się raczej takie rzeczy nie zdarzały, więc byłam nieco zdziwiona. A dodatkowo skąd on mógł o tym wiedzieć? Już chciałam napomknąć coś w tym temacie, by skutecznie odwrócić jego uwagę od mojej osoby, ale zatrzymało mnie jego zdeterminowane spojrzenie. Westchnęłam, zaplatając ręce.
— Po prostu się zirytowałam, bo wszędzie było tłoczno; nie mogłam dojść do szafki, przejść z sali do sali, zjeść w spokoju lunchu. — W miarę mówienia byłam coraz bardziej pewna siebie, bo wymyślona przeze mnie wersja była bardzo prawdopodobna i tak naprawdę niewiele mijała się z prawdą. — Więc po lekcjach wybiegłam ze szkoły. A wiesz, że nie mam najlepszej kondycji fizycznej — skrzywiłam się, przyglądając się mu niespokojnym wzrokiem. Ale Dean to kupił. Zaczynałam wierzyć, że wcale nie jestem taką złą aktorką. Pokiwał głową i podniósł się z ławki, otrzepując wyimaginowany kurz ze swoich jasnych spodni.
— Chcesz coś do picia? — spytał, wskazując głową na budkę stojącą niedaleko nas. Kiedy w końcu zdecydowałam się na wodę gazowaną, ruszył w kierunku sklepu, a ja wygodniej rozsiadłam się na ławce. W końcu miałam okazję odetchnąć głęboko i rozejrzeć się po parku. Zdałam sobie sprawę, że zanim wszystkiego mu nie wytłumaczyłam, atmosfera była nieco napięta. Rozluźniłam się i zatrzymałam wzrok na placu zabaw, przypatrując się bawiącym się tam dzieciom i zazdroszcząc im… tak naprawdę wszystkiego.
Jednak po chwili mnie zamurowało. Zauważyłam wchodzącą do parku grupkę osób, która przyciągała uwagę wszystkich. Spośród niej najbardziej wyróżniał się wysoki brunet, w którym rozpoznałam Andy’ego. Dookoła niego, niczym świta, czy jakaś obstawa, szło czterech chłopaków w podobnym, w moim mniemaniu, wieku, którzy tak samo jak on mieli ciemne włosy i niechlujne, potargane ubrania. I tym razem też bardziej wyzywające, bo nawet z daleka widziałam ich skórzane kurtki i dziurawe spodnie.
Po obu stronach Andy’ego stały wysokie dziewczyny, które śmiało mogłam nazwać moimi całkowitymi przeciwieństwami. Obie wyglądały bardzo podobnie — miały skórzane kurtki, pod którymi znajdowały się tylko krótkie crop topy odsłaniające miejscami ich brzuchy, pomimo wysokiego stanu ich czarnych spodni. Jedna byłą blondynką, a druga brunetką, jednak były do siebie tak podobne, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie są spokrewnione.
Wszyscy schodzili im z drogi, a ja wcale się temu nie dziwiłam.
Na rozwidleniu dróg mieli dwa wybory — wybrać alejkę, przy której siedziałam ja, lub przejść przez park główną drogą. Odetchnęłam z ulgą, gdy skierowali się na wprost, ale chwilę później mój żołądek znów się skurczył, bo brunetka złapała Andy’ego za rękę i pociągnęła w moją stronę. Westchnęłam głośno i spuściłam wzrok, zajmując ręce swoim telefonem. Zamierzałam po prostu ich zignorować w nadziei, że chłopak mnie nie rozpozna i nie zaczepi.
Kiedy byli już kilka metrów ode mnie, usłyszałam jego głos. Zacisnęłam mocniej zęby i potrząsnęłam głową, chowając twarz pomiędzy włosami. Czas dłużył mi się jak jeszcze nigdy w życiu, a gula w gardle rosła w każdą chwilą. Uniosłam nieco wzrok, by móc spojrzeć na ich buty. Ale to był błąd. Rozpoznałam te jego, które zatrzymały się gwałtownie. Mój oddech przyśpieszył, pomimo tego, że odległość od drogi do mojej ławki wynosiła dobre pięć metrów, jeśli nie więcej.
— Przepraszam, Lily, ale nie było gazowanej. — Usłyszałam nad uchem głos Deana i odetchnęłam głęboko. Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się szeroko zdając sobie sprawę, że i tym razem blondyn mógł mi pomóc. Odebrałam od niego wodę i przelotnie spojrzałam na Andy’ego, sprawdzając jego reakcję na pojawienie się chłopaka. Jego wyraz twarzy był całkowicie obojętny; niemal natychmiastowo ruszył, zanim jego znajomi zdążyli zdać sobie sprawę, że jest trzy kroki za nimi i zanim Dean go zauważył. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na jedną sekundę i tym razem to on odwrócił wzrok. Dołączył do swoich znajomych, obejmując blondynkę ramieniem i przestając zwracać na mnie jakąkolwiek uwagę.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Niemal widziałam te trybiki w jego głowie, które dopasowywały do siebie fakty — zimna, obojętna, niedostępna, zajęta. Wszystko stawało się dla niego jasne. Prosty i wyraźny przekaz — daj sobie ze mną spokój. Z resztą Dean był jego całkowitym przeciwieństwem: blond włosy postawione lekko do góry, ciepłe zielone oczy, dopasowane spodnie bez ani jednej dziury, luźny czarny T-shirt i sportowe buty w tym samym kolorze. Uśmiechnęłam się, odkręcając wodę i przysłuchując się blondynowi, który zaczynał opowiadać jedną z tych swoich słynnych historyjek, których z Catt tak bardzo lubiłyśmy słuchać. Sprawa sama rozwiązywała się za mnie, a ja mogłam być z tego faktu tylko zadowolona.

✖ ✖ ✖ 

Do domu dotarłam skrajnie wyczerpana, bo brzuch bolał mnie tak, jak jeszcze nigdy. Było to spowodowane przede wszystkim tym, że w drodze do mojego mieszkania Dean sypał żartami jak z rękawa, a ja znana byłam z tego, że śmiałam się nawet z tych mało śmiesznych rzeczy, a już szczególnie, kiedy miałam dobry humor. Jednak dodatkowo odczuwałam lekką niepewność pomieszaną ze strachem, kiedy przed oczami stawał mi obraz Andy’ego w towarzystwie tych czterech chłopaków ubranych dokładnie tak samo jak on i dwóch dziewczyn, które idealnie do nich pasowały. Wszystko to kotłowało się we mnie, sprawiając, że ledwo chodziłam, a wysokie szpilki nie ułatwiały mi całej tej sytuacji.
Kiedy przebrałam się w wygodne dresy i podkoszulek z krótkim rękawem, a włosy związałam w wysokiego kucyka, siadłam przed lustrem przy mojej toaletce. Patrząc na swoje odbicie w lustrze zaczynałam powoli zdawać sobie sprawę, że powinnam trzymać się od niego z daleka i cieszyłam się w duchu, że już na samym początku potraktował mnie tak ostro, a ja zaczynałam nabierać dystansu do niego i jego zachowania. Nie było nawet możliwości, żebyśmy mogli być znajomymi, więc co dopiero by się wydarzyło, gdybym zaczęła spędzać z nim więcej czasu? Zabierałby mnie do klubów, przez niego zaczęłabym się ubierać na czarno i jeszcze rzuciłabym studia pod jego naciskiem. Niedoczekanie.
Skrzywiłam się do mojego odbicia i wstałam, kierując się w stronę kuchni po coś do jedzenia. Zdawałam sobie sprawę, że moje myśli były irracjonalne i wybiegały nieco za bardzo w przyszłość, ale były bardzo prawdopodobne. Doskonale wiedziałam, ze nie chciałabym znaleźć się w jego towarzystwie. A fakt, że od początku naszej „znajomości” nie byłam do niego dobrze nastawiona, ułatwiał mi całą sprawę. Nie musiałam się martwić o to, że nie będę potrafiła go od siebie odsunąć. A on po którymś razie da sobie ze mną spokój. I oboje zapomnimy o sobie tak szybko, jak się poznaliśmy.
Cały ten czas zastanawiałam się, czy Dean cokolwiek zauważył. Nie rzucał mi żadnych zaniepokojonych spojrzeń, ale zawsze wiedział, kiedy coś było ze mną nie tak. Czasami mnie to przerażało, bo miałam wrażenie, że zna mnie lepiej niż ja samą siebie, ale na dłuższą metę podobało mi się to uczucie, że ktoś troszczy się o ciebie bardziej niż o siebie. I powoli stawało się coraz bardziej uzależniające, bo kiedy tylko miałam jakiś problem, myślałam o blondynie. Zawsze wiedział, jak sprawić, żebym znowu się uśmiechnęła.

10 komentarzy:

  1. Ja tu myślałam ,że nw ,że Andy podejdzie, zagada, reszta przylezie także a tu dupa xD I tak mi się podobał rozdział bo naprawdę potrafisz pisać! ;3 Pamiętaj ,że czekam na następne rozdziały. Weny ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg. Świetny rozdział.
    I Andy >3
    Pisz następny i dużo weny.

    http://die-for-you-biersack-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej!
    Serdecznie zapraszam do nowo powstałego Spisu Opowiadań http://nasz-spis-opowiadan.blogspot.com/, na pewno znajdziesz tam coś dla siebie 😉
    Dopiero zaczynamy, więc każda nowa osoba i blog są dla nas ważne!

    Załoga Spisu Opowiadań.

    P.S. wciąż poszukujemy osób, które dołączyłyby do naszej załogi!

    OdpowiedzUsuń
  5. Katalogowy Świat Wychodzi na przeciw swoim podopiecznym!
    Wszyscy świetnie wiemy ile różnych katalogów znajduje się na blogspocie, wiele blogów jest zapisanych nie tylko do jednego, a do wielu. Dużo osób informuje katalogi o nowych postach u siebie, co zajmuje dużo czasu, który nie zawsze jest! Dlatego postanowiłam dodać do układu gadżet który jest w stanie sam się aktualizować w dowolnej chwili i informować każdego kto wejdzie, że właśnie dodałeś nowy post!
    Zdaję sobie sprawę z tego że nie wszyscy chcą aby katalog informował o ich nowych postach, dlatego hojnie rozdaję tą informację, która ma na celu poinformowania Was o nowym planie powiadamiania Nowych Postów oraz pytaniem, czy się zgadzasz? :)
    Jeśli tak, to zapraszam do katalogu, aby zostawić krótką informację w zakładce "Nowe Posty" w której wystarczy że napiszesz "Zgadzam się" oraz podanie adresu swojego bloga lub blogów.
    Wtedy nic już nie musisz robić, blogspot sam, automatycznie będzie powiadamiać na katalogu o dodanym nowym poście, a Ty oszczędzisz czas który normalnie poświęcałbyś/poświęcałabyś na pisaniu i publikowaniu zgłoszenia posta :))
    W razie pytań zapraszam do zakładki Pytania

    Zapraszam! :)
    I przepraszam za spam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam na rozdział. Mam nadzieję, że nie skończyłaś z pisaniem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziewczyno, błagam! Pisz dalej....

    OdpowiedzUsuń
  8. Genialne! Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Szkoda że już nie dodajesz rozdziałów. A tak długo czekałam na nowy rozdział :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo spodobała mi się fabuła, zarys postaci, koncepcja podzielonych narracyjnie rozdziałów. Masz bardzo lekkie pióro, co sprawia, że pochłania się treść szybko i z przyjemnością.
    Jedyne co mnie ukłuło to to, że główna bohaterka jest studentką medycyny, a chodzi na lekcje z literatury czy matematyki. Takie rzeczy nie mają prawa bytu na uczelni wyższej :) Dlatego studia mogą być fajne - w końcu uczysz się tylko tego, co cię interesuje.

    Z cichutką, niemniej ogromną, nadzieją będę liczyć, że jeszcze tu opublikujesz szóste, a potem kolejne spotkania Lily i Andy'ego.
    Ja na pewno będę tych spotkań wyczekiwać!

    love

    OdpowiedzUsuń