środa, 18 marca 2015

Piąte spotkanie


mam wrażenie, że to takie zapychacz, ale w taki sposób go napisałam i zmienię go w jakikolwiek sposób dopiero po ogólnej korekcie całości;

Tego dnia na uniwersytecie pojawiło się podejrzanie zbyt dużo uczniów. Przez pierwsze dwie lekcje starałam się przypomnieć sobie, czy przypadkiem nie mieliśmy jakiejś ważnej wizytacji, albo wykładu z renomowanym profesorem z innej uczelni, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Kiedy spytałam o to Catt, tylko wzruszyła ramionami; wcale nie zwróciła uwagi na drastycznie zwiększoną liczbę studentów na wszystkich korytarzach. Byłam zirytowana całą tą sytuacją, bo nie lubiłam czegoś nie wiedzieć.
Kiedy trzecie lekcja dobiegła końca błyskawicznie spakowałam do torby notatki i wyszłam z sali, kierując się w stronę mojej szafki. Westchnęłam, już z daleka widząc, ile osób stało na korytarzu, ale nie miałam innego wyboru i musiałam się do niej dostać, bo potrzebowałam materiałów na anatomię; przecież nie po to siedziałam nad nimi pół nocy, żeby teraz tak po prostu leżały sobie w zamknięciu i się zmarnowały.
Podczas tego samobójczego spaceru pomiędzy studentami dostałam dwa razy w żebra. Z bijącym szybciej sercem dotarłam do szafki i oparłam się głową o zimny metal, starając się uspokoić oddech. Przyłożyłam dłoń do brzucha i syknęłam cicho, wiedząc, że bez wielkiego, fioletowego siniaka się nie obejdzie. Odczuwałam irracjonalną złość na tych wszystkich ludzi,  którzy nagle pojawili się na mojej uczelni. Połowy z nich nigdy wcześniej nie widziałam i nie rozumiałam, dlaczego postanowili za wszelką cenę zepsuć mi dzień.
Biofizyka, chemia i psychologia zleciały mi bardzo szybko, między innymi dlatego, że w przerwach pomiędzy zajęciami nie wychodziłam na korytarz i nawet w porze lunchu uważnie studiowałam notatki, które zrobiłam poprzedniego dnia. W tym czasie zdążyłam wypić trzy butelki wody, o które dopominał się mój żołądek — był zbyt mocno ściśnięty, bym mogła wmusić w siebie jakiekolwiek jedzenie, a od dłuższego czasu mocno dawał mi się we znaki. Kiedy w końcu niemal wybiegłam z budynku, nie przejmując się odkładaniem zbędnych rzeczy do mojej szafki, wcale nie odetchnęłam z ulgą. Było jeszcze gorzej, bo najwyraźniej większość studentów również miała dość szkoły jak na jeden dzień i jak mrówki z mrowiska zaczęli niemal wysypywać się z budynku uniwersytetu.
Parsknęłam gniewnie, zatrzymując nagle wzrok na Café Creme. Dzielący mnie od kafejki dystans pokonałam w tempie, o które nigdy bym siebie nawet nie podejrzewała. Najwyraźniej to prawda, że jeśli jesteś zdesperowany, to możesz dokonywać niesamowitych rzeczy. Weszłam do pomieszczenia i od razu rzuciłam się na moje ulubione miejsce, opierając głowę i miękką kanapę i przymykając oczy. Oddychałam ciężko i tym razem nie potrafiłam tak szybko uspokoić oddechu.
Z „transu” wyrwał mnie dźwięk tłuczonego szkła i szybkie kroki. Nim się obejrzałam, ktoś przyklęknął obok mnie i złapał mnie za lewą dłoń, kurczowo ją ściskając. Nie musiałam otwierać oczu, by wiedzieć, że to Dean.
— Boże, Lily, co się stało? — spytał z paniką w głosie, a ja w końcu na niego spojrzałam. Jego zmartwiony i przerażony wzrok sprawił, że zaczęłam odczuwać poczucie winy i żałowałam, że wpadłam na pomysł przyjścia tu. W ciszy pokręciłam głową i zaczęłam liczyć oddechy, a on nie spuszczał ze mnie swoich zielonych tęczówek, uważnie śledząc każdy najmniejszy ruch, jaki wykonałam. Po jakimś czasie byłam zdolna znów na niego spojrzeć; mój oddech się unormował, a wewnętrzne głosy zostały tymczasowo uciszone.
— Nie mieszaj Boga do naszej rozmowy — powiedziałam, wymuszając lekki uśmiech, a on natychmiastowo go odwzajemnił i odetchnął z widoczną ulgą. Zdał sobie sprawę, że nadal trzyma moją dłoń, więc w ułamku sekundy ją puścił i spuścił wzrok. Ja natomiast siadłam normalnie przy stoliku, gdy nagle zauważyłam na środku kafejki rozbite kubki i sączącą się z nich kawę. — Matko, Dean, co ty zrobiłeś?
Zaśmiał się cicho i podniósł, obrzucając rozbawionym spojrzeniem najpierw mnie, a potem bałagan, który zrobił, kiedy tylko zauważył, w jakim stanie się tu pojawiłam.
— Matkę Boską też zostaw w spokoju — poradził mi i zniknął na chwilę za ladą, by wrócić do mnie ze zmiotką, szufelką i kilkoma ścierkami. — Chodź, pomożesz mi. A potem wyciągam się na spacer.

✖ ✖ ✖ 

Park, do którego zabrał mnie Dean, był jednym z moich ulubionych. Kojarzył mi się z tym, do którego zabierała mnie mama, kiedy byłam młodsza. Potrafiłam spędzać całe dnie na bieganiu po zielonych trawnikach, huśtaniu się na huśtawkach i pleceniu wianków ze stokrotek. Wtedy życie było proste, beztroskie. Nie musiałam ciągle myśleć o tym, by się uczyć, zapewnić sobie godną przyszłość, zadowolić ojca. Nie martwiłam się o nic, żyjąc w błogiej nieświadomości.
Ale nigdy nie byłam taka sama, jak moi rówieśnicy. Jeśli na placu zabaw bawiło się za dużo dzieci, potrafiłam siąść pod drzewem i nie ruszać się spod niego w oczekiwaniu, że zaraz wszyscy sobie pójdą. Jeśli motylek, którego goniłam, okazywał się szybszy i bardziej uparty ode mnie, poddawałam się i rzucałam się na ławke, odpoczywając i szukając swojej kolejnej ofiary. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, czemu tak było. I chyba mi to odpowiadało.
Dean miał tendencję do wyolbrzymiania wszystkich rzeczy, więc zanim doszliśmy do naszego ulubionego miejsca, trzy razy proponował mi, że weźmie mnie na barana. Mówił, że dla niego to żadne problem, a ja składam się zaledwie ze skóry i kości. Uśmiechałam się jednak i uparcie kroczyłam przed siebie, zastanawiając się, czy jego oferty pomocy dotyczą tego, że jestem zmęczona po szkole i mam na nogach szpilki, czy najzwyczajniej na świecie zauważył, że coś jest nie tak. Odsunęłam od siebie jednak te myśli. Przyjęcie jego propozycji byłoby jak przyznanie się do swojej największej słabości. A Lilith Hastings była idealna. I żadnych słabości nie posiadała.
Finalnie dotarliśmy do celu naszego spaceru — małej, drewnianej ławeczki, umiejscowionej pomiędzy fontanną, a placem zabaw. W weekendy często przychodziłam się tu uczyć, a jeśli tylko słońce nie grzało do tego stopnia, że nie dało się wytrzymać kilku minut w jednym miejscu, potrafiłam przesiedzieć tu cały dzień. A blondyn wiedział, że jeśli nie ma mnie w domu, to jestem tu, dlatego było to niemal nasze miejsce, o którym nie wiedziała nawet Catt. Chociaż nie tyle co nie wiedziała, a nigdy o nie nie pytała. Miała mnie na co dzień w mieszkaniu, więc nigdy nie rozpaczała, gdy znikałam na cały dzień.
Usiadłam na ławce, rozkoszując się promieniami słońca świecącymi mi prosto w oczy. Wiosna dobiegała końca i trzeba było przygotowywać się na wysokie, momentami bardzo wysokie temperatury, ale cieszyłam się z tego wszystkiego, bo każda zima była dla mnie istną torturą. Moja odporność pozostawiała bardzo dużo do życzenia, więc w okresie wiatrów i mrozów niemal zawsze siedziałam w domu, a potem nadrabiając zaległości nie spałam po nocach, co często doprowadzało do kolejnych przeziębień. I tak zamykałam się w błędnym kole do czasu, aż przychodziła wiosna.
Uśmiechnęłam się, kiedy uchyliłam powieki akurat na czas, by zobaczyć, jak Dean pomaga małej dziewczynce, która spadła z roweru. Blondyn miał w sobie coś takiego, że swoim usposobieniem, zachowaniem i sposobem życia przyciągał do siebie ludzi niczym magnes. Był wyrozumiały, nigdy nikogo nie oceniał, a co najważniejsze, zawsze przejmował się innymi bardziej, niż samym sobą. Szczególnie kochały go dzieci; a w tym samym czasie jak na potwierdzenia moich myśli niziutka szatynka zaczęła się śmiać i przytuliła się do jego kolan, choć przecież dopiero co zamienili dwa zdania. Dean rzucił mi teatralnie speszone spojrzenie, a potem odsunął od siebie dziewczynkę i kucnął przed nią, pomagając jej wgramolić się na rower.
— Powinieneś zostać opiekunką — stwierdziłam zgryźliwie, kiedy w końcu raczył przysiąść się do mnie. — Marnujesz się jako kelner — dodałam i zaśmiałam się głośno na widok jego miny. Był autentycznie przerażony wizją tego, że miałby spędzić kilka godzin w towarzystwie małych szatynek, które nic, tylko przytulałyby jego nogi, bo nie sięgałyby mu nawet do klatki piersiowej.
— Wcale się nie marnuję — parsknął, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Spoglądał z rozbawieniem na swoje skejty, jak zwykle rozwiązane. — Za piękny uśmiech zbieram większe napiwki.
— W to nie wątpię — zapewniłam go, również pochylając się nad moimi butami, by lekko wysunąć z nich stopy i choć na moment dać im odpocząć. — Możesz też pomyśleć o karierze superbohatera. Mógłbyś ratować małe dzieci przed upadkami w rowerów, czy coś. — Machnęłam ręką w nieokreślonym kierunku, a jego wyraz twarzy po raz kolejny wywołał mój niepohamowany napad śmiechu. Spojrzał na mnie groźnie, marszcząc brwi, ale nadal nie potrafiłam się powstrzymać przed chichotem.
— Nie traktujesz mnie poważnie, Lily — jęknął, a ja tylko pokiwałam potakująco głową, bo nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. Westchnął ciężko, godząc się z faktem, że czego by nie powiedział, i tak będę się z niego śmiać. — Zmieńmy temat, co? — poprosił i zrobił minę zbitego szczeniaczka. — Co się stało, zanim przybiegłaś do kawiarni?
Gwałtownie, bezpośrednio, szczerze. Jakby przede mną nie siedział Dean, a Catt. Od razu domyśliłam się, że tym razem jest zdeterminowany i nie spocznie, dopóki nie dowie się tego, czego chce, a dodatkowo nie wystarczą mu moje kiepskie wykręty. Chcąc dać sobie więcej czasu do namysłu, śmiałam się jeszcze przez dłuższy czas, a ponieważ mój śmiech łechtał ego blondyna, który siedział dumny zaraz obok mnie, nie zwrócił uwagi na to, że unikam jego pytania.
— Nie wiesz przypadkiem, czemu dzisiaj na uniwersytecie było tylu uczniów? — spytałam luźno, układając w głowie własną wersję wydarzeń. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, spoglądając w niebo.
— Nie mieliście dni otwartych?
Uderzyłam się ręką w czoło. Oczywiście, że tak. Rozumiałam, że Catt mogła o nich zapomnieć, ale mi się raczej takie rzeczy nie zdarzały, więc byłam nieco zdziwiona. A dodatkowo skąd on mógł o tym wiedzieć? Już chciałam napomknąć coś w tym temacie, by skutecznie odwrócić jego uwagę od mojej osoby, ale zatrzymało mnie jego zdeterminowane spojrzenie. Westchnęłam, zaplatając ręce.
— Po prostu się zirytowałam, bo wszędzie było tłoczno; nie mogłam dojść do szafki, przejść z sali do sali, zjeść w spokoju lunchu. — W miarę mówienia byłam coraz bardziej pewna siebie, bo wymyślona przeze mnie wersja była bardzo prawdopodobna i tak naprawdę niewiele mijała się z prawdą. — Więc po lekcjach wybiegłam ze szkoły. A wiesz, że nie mam najlepszej kondycji fizycznej — skrzywiłam się, przyglądając się mu niespokojnym wzrokiem. Ale Dean to kupił. Zaczynałam wierzyć, że wcale nie jestem taką złą aktorką. Pokiwał głową i podniósł się z ławki, otrzepując wyimaginowany kurz ze swoich jasnych spodni.
— Chcesz coś do picia? — spytał, wskazując głową na budkę stojącą niedaleko nas. Kiedy w końcu zdecydowałam się na wodę gazowaną, ruszył w kierunku sklepu, a ja wygodniej rozsiadłam się na ławce. W końcu miałam okazję odetchnąć głęboko i rozejrzeć się po parku. Zdałam sobie sprawę, że zanim wszystkiego mu nie wytłumaczyłam, atmosfera była nieco napięta. Rozluźniłam się i zatrzymałam wzrok na placu zabaw, przypatrując się bawiącym się tam dzieciom i zazdroszcząc im… tak naprawdę wszystkiego.
Jednak po chwili mnie zamurowało. Zauważyłam wchodzącą do parku grupkę osób, która przyciągała uwagę wszystkich. Spośród niej najbardziej wyróżniał się wysoki brunet, w którym rozpoznałam Andy’ego. Dookoła niego, niczym świta, czy jakaś obstawa, szło czterech chłopaków w podobnym, w moim mniemaniu, wieku, którzy tak samo jak on mieli ciemne włosy i niechlujne, potargane ubrania. I tym razem też bardziej wyzywające, bo nawet z daleka widziałam ich skórzane kurtki i dziurawe spodnie.
Po obu stronach Andy’ego stały wysokie dziewczyny, które śmiało mogłam nazwać moimi całkowitymi przeciwieństwami. Obie wyglądały bardzo podobnie — miały skórzane kurtki, pod którymi znajdowały się tylko krótkie crop topy odsłaniające miejscami ich brzuchy, pomimo wysokiego stanu ich czarnych spodni. Jedna byłą blondynką, a druga brunetką, jednak były do siebie tak podobne, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie są spokrewnione.
Wszyscy schodzili im z drogi, a ja wcale się temu nie dziwiłam.
Na rozwidleniu dróg mieli dwa wybory — wybrać alejkę, przy której siedziałam ja, lub przejść przez park główną drogą. Odetchnęłam z ulgą, gdy skierowali się na wprost, ale chwilę później mój żołądek znów się skurczył, bo brunetka złapała Andy’ego za rękę i pociągnęła w moją stronę. Westchnęłam głośno i spuściłam wzrok, zajmując ręce swoim telefonem. Zamierzałam po prostu ich zignorować w nadziei, że chłopak mnie nie rozpozna i nie zaczepi.
Kiedy byli już kilka metrów ode mnie, usłyszałam jego głos. Zacisnęłam mocniej zęby i potrząsnęłam głową, chowając twarz pomiędzy włosami. Czas dłużył mi się jak jeszcze nigdy w życiu, a gula w gardle rosła w każdą chwilą. Uniosłam nieco wzrok, by móc spojrzeć na ich buty. Ale to był błąd. Rozpoznałam te jego, które zatrzymały się gwałtownie. Mój oddech przyśpieszył, pomimo tego, że odległość od drogi do mojej ławki wynosiła dobre pięć metrów, jeśli nie więcej.
— Przepraszam, Lily, ale nie było gazowanej. — Usłyszałam nad uchem głos Deana i odetchnęłam głęboko. Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się szeroko zdając sobie sprawę, że i tym razem blondyn mógł mi pomóc. Odebrałam od niego wodę i przelotnie spojrzałam na Andy’ego, sprawdzając jego reakcję na pojawienie się chłopaka. Jego wyraz twarzy był całkowicie obojętny; niemal natychmiastowo ruszył, zanim jego znajomi zdążyli zdać sobie sprawę, że jest trzy kroki za nimi i zanim Dean go zauważył. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na jedną sekundę i tym razem to on odwrócił wzrok. Dołączył do swoich znajomych, obejmując blondynkę ramieniem i przestając zwracać na mnie jakąkolwiek uwagę.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Niemal widziałam te trybiki w jego głowie, które dopasowywały do siebie fakty — zimna, obojętna, niedostępna, zajęta. Wszystko stawało się dla niego jasne. Prosty i wyraźny przekaz — daj sobie ze mną spokój. Z resztą Dean był jego całkowitym przeciwieństwem: blond włosy postawione lekko do góry, ciepłe zielone oczy, dopasowane spodnie bez ani jednej dziury, luźny czarny T-shirt i sportowe buty w tym samym kolorze. Uśmiechnęłam się, odkręcając wodę i przysłuchując się blondynowi, który zaczynał opowiadać jedną z tych swoich słynnych historyjek, których z Catt tak bardzo lubiłyśmy słuchać. Sprawa sama rozwiązywała się za mnie, a ja mogłam być z tego faktu tylko zadowolona.

✖ ✖ ✖ 

Do domu dotarłam skrajnie wyczerpana, bo brzuch bolał mnie tak, jak jeszcze nigdy. Było to spowodowane przede wszystkim tym, że w drodze do mojego mieszkania Dean sypał żartami jak z rękawa, a ja znana byłam z tego, że śmiałam się nawet z tych mało śmiesznych rzeczy, a już szczególnie, kiedy miałam dobry humor. Jednak dodatkowo odczuwałam lekką niepewność pomieszaną ze strachem, kiedy przed oczami stawał mi obraz Andy’ego w towarzystwie tych czterech chłopaków ubranych dokładnie tak samo jak on i dwóch dziewczyn, które idealnie do nich pasowały. Wszystko to kotłowało się we mnie, sprawiając, że ledwo chodziłam, a wysokie szpilki nie ułatwiały mi całej tej sytuacji.
Kiedy przebrałam się w wygodne dresy i podkoszulek z krótkim rękawem, a włosy związałam w wysokiego kucyka, siadłam przed lustrem przy mojej toaletce. Patrząc na swoje odbicie w lustrze zaczynałam powoli zdawać sobie sprawę, że powinnam trzymać się od niego z daleka i cieszyłam się w duchu, że już na samym początku potraktował mnie tak ostro, a ja zaczynałam nabierać dystansu do niego i jego zachowania. Nie było nawet możliwości, żebyśmy mogli być znajomymi, więc co dopiero by się wydarzyło, gdybym zaczęła spędzać z nim więcej czasu? Zabierałby mnie do klubów, przez niego zaczęłabym się ubierać na czarno i jeszcze rzuciłabym studia pod jego naciskiem. Niedoczekanie.
Skrzywiłam się do mojego odbicia i wstałam, kierując się w stronę kuchni po coś do jedzenia. Zdawałam sobie sprawę, że moje myśli były irracjonalne i wybiegały nieco za bardzo w przyszłość, ale były bardzo prawdopodobne. Doskonale wiedziałam, ze nie chciałabym znaleźć się w jego towarzystwie. A fakt, że od początku naszej „znajomości” nie byłam do niego dobrze nastawiona, ułatwiał mi całą sprawę. Nie musiałam się martwić o to, że nie będę potrafiła go od siebie odsunąć. A on po którymś razie da sobie ze mną spokój. I oboje zapomnimy o sobie tak szybko, jak się poznaliśmy.
Cały ten czas zastanawiałam się, czy Dean cokolwiek zauważył. Nie rzucał mi żadnych zaniepokojonych spojrzeń, ale zawsze wiedział, kiedy coś było ze mną nie tak. Czasami mnie to przerażało, bo miałam wrażenie, że zna mnie lepiej niż ja samą siebie, ale na dłuższą metę podobało mi się to uczucie, że ktoś troszczy się o ciebie bardziej niż o siebie. I powoli stawało się coraz bardziej uzależniające, bo kiedy tylko miałam jakiś problem, myślałam o blondynie. Zawsze wiedział, jak sprawić, żebym znowu się uśmiechnęła.

środa, 4 marca 2015

Czwarte spotkanie

      Tego dnia wyszedłem z domu w lekko kiepskawym humorze, bo wiedziałam, że ona na pewno będzie na przystanku. To nie to, że nie lubiłem jej towarzystwa, bo wręcz przeciwnie — naprawdę podobało mi się, kiedy się rumieniła, kiedy ciągle odwracała wzrok i kuliła się machinalnie, gdy przysuwałem się w jej stronę, bo uwielbiałem wprawiać kobiety w lekkie zakłopotanie. Po prostu miałem świadomość, że wraz z momentem, w którym dowie się, jaki naprawdę jestem, najprawdopodobniej przestanie się do mnie odzywać, a ja nie będę miał z kim rozmawiać w drodze do pracy. To, że była grzeczną i ułożoną córeczką tatusia było widać na pierwszy rzut oka. Nienaganny ubiór, dobre maniery, cichy, opanowany głos i jeszcze te notatki. Kto normalny uczy się w autobusie, jadąc do szkoły?
Ja byłem jej zupełnym przeciwieństwem. Nie przykładałem się do niczego, przez całe życie liczyłem tylko i wyłącznie na szczęście, a momentami zachowywałem się gorzej niż pięciolatek. Lily na razie o tym nie wiedziała, ale zdawałem sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu. Chwilowo postanowiłem jednak grać na zwłokę, by móc ją uwieść i dopisać do długiej listy dziewczyn, które miałem okazję wykorzystać, perfidnie porzucić i bonusowo złamać im serce. Lily była jednak dla mnie w pewnym sensie wyzwaniem — pierwszą dziewczyną, przy której musiałem się chociaż trochę wysilić, bo nie wyglądała na taką, która z miejsca wskoczyłaby mi do łóżka. 
Poprawiłem kołnierz skórzanej kurtki, którą dzisiaj rano w pośpiechu narzuciłem na plecy, kiedy skręciłem w ciasną uliczkę prowadzącą do mojego przystanku autobusowego. Wczorajszego dnia nie tknąłem alkoholu, ale bardzo wcześnie wstałem, bo nie chciałem przypadkiem podpaść znowu Ethanowi. Byłem zmęczony, a jednocześnie zdeterminowany, by przekonać do siebie blondynkę, przez co na mojej twarzy pojawiały się co rusz dziwne grymasy, przypominające wybuchową mieszankę zmęczenia, podekscytowania, samozadowolenia, pewności siebie i momentami również lekkiej dezorientacji i rozdrażnienia, bo od samego rana nie miałem jeszcze w ustach ani jednego papierosa. Przejechałem dłonią po twarzy i westchnąłem cicho, wsiadając do autobusu, który jak na zawołanie pojawił się na miejscu kilka minut po mnie. 
Od razu ją zauważyłem. Wsiadłem tylnymi drzwiami, podczas gdy ona opierała się o barierkę prawie na samym początku pojazdu. Dzielił nas ogromny tłum ludzi, przez który nie sposób było się przecisnąć. Zirytowałem się, przestępując w zdenerwowaniu z nogi na nogę, ale nie dziwiłem się jej zachowaniu. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, nie byłem zbyt miły w stosunku do niej, a w dodatku nawet się z nią nie pożegnałem. 
Potem wypominałem sobie cały dzień, że zachowałem się jak tchórz. Faktycznie, ale zrobiłem to tylko dlatego, żeby mieć czas na wymyślenie… czegoś. Nie chciałem, by na samym początku naszej znajomości dowiedziała się, jak bardzo zniszczony jestem. Bo kiedy odbiła pałeczkę i spytała, czemu jechałem wtedy później, dotarło do mnie, że jeśli chciałbym być z nią szczery, musiałbym jej powiedzieć, że nie wstałem na czas, bo miałem przeogromnego kaca po imprezie wszechczasów. A kiedy wyobrażałem sobie minę, jaką zrobiłaby po usłyszeniu moich słów, całkowicie odechciało mi się całej rozmowy. I z jakiegoś powodu nie chciałem kłamać. 
Zdawałem sobie również sprawę, że mogła to źle odebrać. Widziałem zaciskające się usta i gulę, która wytworzyła się w jej gardle. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak kruchą i niepewną osobą jest, bo brakowało tylko, bym dodał jeszcze jedno zdanie i mógłbym przysiąc, że jej wzrok by się zaszklił. Dlatego w tamtym momencie obiecałem sobie, że to naprawię, choć nie miałem jeszcze pojęcia, co jej powiem. Cokolwiek, byleby w końcu móc pochwalić się kolejnym osiągnięciem w dziedzinie związków — złamaniem kogoś, kto nigdy się nie łamie, rozkochaniem w sobie do granic możliwości kogoś, kto nie zakochuje się w byle kim i sprawieniem, by ktoś kto ma u stóp cały świat, nie widział świata poza moją osobą. 
Kiedy tylko autobus zatrzymał się na naszym przystanku, wyskoczyłem z niego. Chwile rozglądałem się i kiedy tylko w tłumie mignęła mi jej sylwetka, podbiegłem do niej i chwyciłem jej nadgarstek, przybierając najbardziej przepraszający wyraz twarzy, na jaki było mnie w tamtej chwili stać. 
— Poczekaj. 
Z początku obróciła się gwałtownie i chciała wyrwać rękę z mojego uścisku, ale kiedy jej oczy napotkały moje, przestała się szamotać. Była wyraźnie obojętna i zimna, jakby pogodzona z tym, że będę chciał z nią porozmawiać. Skrzywiła się lekko, przygryzając dolną wargę. 
— Na co? — mruknęła cicho, odwracając wzrok po kilku sekundach ciszy. Jej oczy przypominał ślepia spłoszonej zwierzyny, która przygląda się myśliwemu. Zorientowałem się, że ciągle trzymam jej rękę, więc cofnąłem dłoń, a ona zarumieniła się i pochyliła głowę do przodu, by skryć policzki za włosami. Mentalnie przybiłem sobie piątkę, jednak udało mi się ukryć emocje pod maską stoickiego spokoju i tak bardzo dla mnie charakterystycznego, udawanego poczucia winy. 
— Tak w sumie, to chciałem się tylko przywitać — odpowiedziałem, rozmasowując sobie kark. — I przeprosić, że wtedy tak ostro zareagowałem i szybko wysiadłem z tego cholernego autobusu. — Na usta cisnęło mi się słowo „uciekłem”, ale nie byłem zdolny go wypowiedzieć, nawet, jeśli oczekiwała po mnie przyznania się do błędu. Natomiast Lily zareagowała wyłącznie na przekleństwo, krzywiąc się lekko. 
— Nic się nie stało — wzruszyła ramionami, wyraźnie speszona moją obecnością. Zaciskała dłonie na pasku od torebki, odgarniając co jakiś czas z twarzy krótkie kosmyki rozpuszczonych włosów i usilnie ignorowała mój wzrok. Nie uważałem jednak sprawy za zamkniętą, więc postanowiłem jeszcze trochę ją podręczyć i sprawić, by atmosfera pomiędzy nami nieco się ociepliła. 
— Studiujesz tam? — spytałem, wskazując ręka w kierunku budynku stojącego po drugiej stronie ulicy. Nawet nie spojrzała na moją rękę, skupiona na czubkach własnych szpilek, ale chyba domyśliła się, o co mi chodzi. 
— Tak — szepnęła, unosząc głowę z cichym westchnieniem i zatrzymała wzrok na obiekcie mojego zainteresowania. Nadal nie mogłem wyczytać z jej przejrzystych, niebieskoszarych tęczówek tego, co tak bardzo pragnąłem w nich zauważyć. — Pierwszy rok medycyny. 
Otworzyła usta, by jeszcze coś dodać, ale w ostatniej chwili się wycofała, wyraźnie niepewna siebie. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że jest to spowodowane moim wcześniejszym zachowaniem; kiedy ostatnio wykazała minimalne zainteresowanie moją osobą, zbyłem ją z niczym. Postanowiłem jej trochę pomóc, choć przecież nie mogłem mieć pewności, co chciała powiedzieć. 
— Ja nie studiuję — przyznałem, a ona przelotnie na mnie spojrzała. To wystarczyło jednak, bym wiedział, że trafiłem w dziesiątkę. — Pracuję w sklepie muzycznym na Denmark Street. Rose Morris, może nawet znasz. 
Potwierdziła cichym mruknięciem i skinęła głową potakująco, przenosząc spojrzenie dużych oczu na dobrze widoczną z tego miejsca ulicę, na której znajdował się cel mojej dzisiejszej podróży. 
— Chyba powinnam już iść, spóźnię się na pierwszy wykład — powiedziała nagle, przygryzając dolną wargę i założyła kolejny kosmyk blond włosów za ucho, usilnie unikając okazania choćby przelotnego zainteresowania moją osobą. 
Jeszcze przez chwilę patrzyła na swoje buty, ale kiedy jej wzrok ponownie powędrował na zegarek, ruszyła w stronę szkoły, odwracając się w połowie drogi, a ja mogłem przysiąc, że się zarumieniła. Wpatrywałem się w jej kremowy sweterek i z uwagą obserwowałem, jak pewnie stąpa po chodniku w cholernie wysokich szpilkach. I jakim byłbym facetem, gdybym nie zwrócił uwagi na czarne spodnie, idealnie opinające jej szczupłe nogi? 
A kiedy w końcu zniknęła w tłumie uczniów pod uniwersytetem, byłem z siebie dumny, że wczoraj nie wypiłem ani grama alkoholu i wypaliłem tylko jednego papierosa. Przynajmniej w jakimś stopniu naprawiłem to, co spierdoliłem tydzień wcześniej.
✖ ✖ ✖ 
      Od kilkunastu minut w sklepie panowała całkowita cisza, którą co jakiś czas zakłócało tylko skrzypienie fotela Ethana siedzącego na zapleczu. Wykorzystując chwilową nieuwagę mojego szefa usiadłem na krześle za ladą, opierając się o nie wygodniej i nie zastanawiając się długo nad tym, co robię, zarzuciłem ciężkie wojskowe buty na ciemny blat. Uśmiechnąłem się półgębkiem i przymknąłem oczy, rozkoszując się chwilą spokoju, a po chwili uniosłem obie ręce i podłożyłem je sobie pod głowę, sunąc wzrokiem po całym pomieszczeniu. Jeśli tak miałaby wyglądać moja praca, to mógłbym się stąd nawet nie ruszać. 
Kilka minut później do moich uszu doleciał przytłumiony odgłos dzwonka, co znaczyło, że ktoś właśnie wszedł do środka. W ekspresowym tempie opuściłem nogi na ziemię, a dosłownie ułamek sekundy później zza kotary wychylił się Ethan, sprawdzając, jak sobie radzę. Od ostatniego incydentu pilnował mnie bardziej, niż ja siebie samego. 
— Wstań — warknął tylko i wrócił na swoje miejsce. Uśmiechnąłem się kpiąco i zaśmiałem cicho pod nosem, wyobrażając sobie jego minę, gdyby zobaczył mnie jeszcze parę chwil wcześniej. Podniosłem się niechętnie z wygodnego krzesła i udałem się w stronę potencjalnej klientki, która stała przy dziele z gitarami akustycznymi. 
— Witam w Rose Morris, w czym… — zacząłem profesjonalnie, ale kiedy spojrzała w moją stronę, przerwałem. Uśmiechnąłem się szeroko, zauważając, że również mnie rozpoznała. Szatynka pojawiła się tu tydzień i dwa tygodnie temu o tej samej porze, ale uznałem to za zwyczajny zbieg okoliczności. — No proszę, znów się spotykamy. 
Zaśmiała się cicho, spuszczając wzrok. Czasami irytował mnie fakt, że każda dziewczyna zachowywała się przy mnie tak samo, ale na dłuższą metę chyba nie powinienem narzekać. 
— Chciałam wypróbować tę gitarę, co ostatnio — przyznała cicho, unosząc kąciki ust do góry i podniosła głowę, by napotkać moje oczy. — Ale dziś przyniosłam nuty, więc tym razem będę mogła sama się przekonać, czy jest taka dobra, jak mówiłeś — dodała, a ja z zadowoleniem zauważyłem, że w miarę upływu czasu stawała się coraz bardziej rozmowna. Pokiwałem ochoczo głową, wprawnym ruchem zdejmując ze ściany tego samego akustyka, co poprzednio, a ona chwyciła go jedną ręką i popędziła w stronę krzeseł, na których ostatnio siedzieliśmy.
— To, co grałeś mi za pierwszym razem, było Metalliki, prawda? — spytała, kiedy już usadowiła się na stołku, a ja przycupnąłem naprzeciw niej. Zmarszczyła brwi w zamyśleniu, oczekując ode mnie jakiejś odpowiedzi. 
Pokiwałem tylko głową, nie wiedząc do czego zmierza. Zachichotała cicho, przyklaskując sobie kilka razy. 
— Wiedziałam. A za drugim razem? Wiesz, wtedy, kiedy zgubiłam te teksty i w ogóle — drążyła temat, zaciskając usta w wąską kreskę. Westchnąłem, dając jej wymowny znak oczyma, że miała grać, ale ona prychnęła cicho i machnęła ręką ze zniecierpliwieniem. — Co to było? 
 Smells Like Teen Spirit. Nirvany — mruknąłem, wymownie spoglądając na gitarę, którą ciągle trzymała w rękach. Usatysfakcjonowana odpowiedzią uśmiechnęła się szeroko, łapiąc w końcu gryf jedną dłonią i przykładając drugą do pudła. 
— Śpieszy ci się gdzieś, że tak ciągle wywracasz tymi oczami? — spytała retorycznie, w końcu zauważając mój niecierpliwy i zaciekawiony wzrok. Zrobiła minę obrażonego trzylatka, ale rozchmurzyła się w mgnieniu oka i zachichotała cicho. — Po prostu chciałam poznać twój gust muzyczny. Mój jest nieco inny, ale przygotowałam się i znalazłam chwyty do akustycznego coveru. — Uśmiechnęła się z satysfakcją, wyjmując nuty z torby przewieszonej przez jej ramie. Ułożyła je sobie na kolanach i przygryzła nerwowo wnętrze policzka, nagle tracąc całą wcześniejszą pewność siebie. 
Trąciłem jej kolano swoim, by dodać jej otuchy. 
— Może nigdzie się stąd nie wybieram, ale nie mamy całego dnia — przypomniałem jej cichym głosem, a ona odetchnęła momentalnie i w końcu zaczęła uderzać palcami w struny, zerkając co jakiś czas na kartkę. Od razu było widać, że nie ma w tym wielkiej wprawy. 
 You shout it loud, but I can't hear a word you say. I'm talking loud, not saying much — zanuciła, unikając mojego wzroku, a kiedy już otwierała usta, by zacząć kolejny wers, westchnęła głośno i ze złością uderzyła w drewnianą obudowę. Skrzywiłem się, posyłając jej piorunujące spojrzenie. — Przepraszam — speszyła się. — Po prostu nie lubię swojego głosu. 
Wzruszyłem obojętnie ramionami, przez co tylko jeszcze bardziej się zarumieniła, bo najprawdopodobniej oczekiwała z mojej strony gorliwego zaprzeczenia i wychwalania jej pod niebiosa. 
— Możesz tylko grać, nikt nie każe ci śpiewać. 
— Yhm — potaknęła bez przekonania, poprawiając ciemne loki opadające jej na twarz. — Mam przyjaciółkę, która całkiem nieźle sobie z tym radzi. Wiesz, ze śpiewaniem. — Machnęła ręką w nieokreślonym kierunku. — Pomyślałam, że jeśli nauczę się grać na gitarze, to kiedyś stworzymy coś swojego i… 
Urwała, wzdychając głośno. Przez chwilę przypatrywała się akustykowi, po czym podniosła na mnie nieśmiałe spojrzenie i podała mi go. Widząc obojętny wyraz mojej twarzy, trochę się rozluźniła, ale nadal była zażenowana swoją postawą, co nie trudno było zauważyć. 
— Tak czy siak, wezmę ją. Genialnie się na niej gra. — Przerwała w końcu zalegającą między nami ciszę. Prychnąłem, czując, jak kąciki moich ust mimowolnie wędrują ku górze. 
— Nie sądzę, żebyś miała jakieś duże porównanie, ale z całkowitą szczerością zapewniam cię, że nie zawiedziesz się na tym cudeńku. 
Zaśmiała się, a wcześniejsza napięta atmosfera nagle zniknęła, kiedy tylko ruszyłem w stronę kas z czarną gitarą w ręce, a szatynka ochoczo podreptała za mną.
✖ ✖ ✖ 
      Ashley i Louelle już od dłuższego czasu musieli siedzieć w salonie mojego mieszkania, bo na kanapie, podłodze, ławie i wszystkich szafkach leżały puste, szklane butelki po piwie, wódce i innych trunkach, a oni zaśmiewali się w najlepsze, wypuszczając z ust kłęby dymu w najróżniejszych kształtach. Nie przestali nawet, kiedy stanąłem w progu i oparłem się o framugę, przyglądając się im z zaciekawieniem. Najwyraźniej moja obecność wcale im nie przeszkadzała. 
— Nie powinienem bym dawać wam kluczy do mojego mieszkania — jęknąłem przeciągle, by zwrócić na siebie ich uwagę. Ciemne oczy szatynki zmierzyły mnie tylko nie do końca rozumnym spojrzeniem, aby po kilku chwilach całkowicie mnie zignorować i zająć się wciąganiem do płuc uzależniającego dymu. Natomiast Ashley zainteresował się mną na dłużej, ale raczej z tego powodu, że trzymałem z dłoni dużą butelkę Jacka Danielsa. 
— Tylko tego nam brakowało — wybełkotał, wyciągając w moją stronę dłonie i całkowicie ignorując to, co wcześniej do niego powiedziałem. 
Podszedłem do stołu i otworzyłem butelkę jednym stanowczym szarpnięciem. Nie mogąc się powstrzymać upiłem z niej kilka dużych łyków, oddając ją po dłuższej chwili przyjacielowi z krzywym uśmiechem. Dokładnie tak, jak się spodziewałem — ręce trzęsły mu się do tego stopnia, że kilka porządnych kropel spłynęło na mój dywan. 
— Masz więcej? — spytała Lou, odzyskując prawdopodobnie chwilową przytomność, podczas gdy ja wyjmowałem jej z pomiędzy palców papierosa i sam się nim zaciągałem. Nikotyna niemal od razu przeniknęła do mojego mózgu, a kąciki moich ust machinalnie powędrowały do góry, gdy szatynka wyrywała mi szluga z ręki i prychała gniewnie. 
— Tyle wam wystarczy — zapewniłem ją, dając jej spojrzeniem znać, że i tak wypiła już zbyt dużo, ale ona znów zatraciła się w swoim świecie, wpatrując się w palącą się końcówkę papierosa. Kiedy była pijana zachowywała się zupełnie inaczej, niż 90% ludzi i nikt nie próbował zrozumieć, co wtedy działo się w jej głowie. 
Przeniosłem wzrok na Ashleya, który na zmianę brał łyk trunku i zaciągał się drugim szlugiem. Zmarszczyłem brwi i rozglądnęłam się uważnie. Chwilę zajęło mi odnalezienie całej prawie pełnej paczki z fajkami w całym tym bałaganie, ale finalnie ja również trzymałem w ustach to małe cudo, które sprawiało, że momentalnie czułem się odstresowany i rozprężony. 
— Biersack — wymruczał chłopak takim głosem, jakby walczył sam ze sobą. Spojrzałem na niego przelotnie, dostrzegając na jego twarzy grymas zadowolenia pomieszanego z lekką niepewnością. Jednak chwilę później wszystko to zakryła maska względnego upojenia, kiedy wprowadzał do swoich płuc kolejną porcję dymu. — Co my byśmy bez ciebie zrobili? 
Lou ochoczo pokiwała głową na znak, że się z nim zgadzała, opierając kark na zagłówku kanapy. Uśmiechnąłem się szeroko, doskonale wiedząc, że nawet tego nie zauważyli. Chwyciłem w dłoń jedno z nieskończonych piw i opróżniłem butelkę do końca, czując, że alkohol stopniowo zaczyna przejmować kontrolę nad moim ciałem, a dla większego efektu zaciągnąłem się jeszcze papierosem i odchyliłem do tyłu, powoli wypuszczając dym z ust. 
— W następny czwartek jest jakaś impreza — przypomniałem sobie nagle, walcząc z uczuciem upojenia, które ogarnęło całe moje ciało. Przymknąłem powieki, izolując się od otaczającego mnie świata. — Coma mówił, że coś załatwi. Jesteście chętni? 
— Nie musimy chodzić do żadnych klubów — zaoponowała niemal od razu Lou, ale kiedy na nią spojrzałem, nie wydawała się być specjalnie przejęta tym, że jak zwykle miałem jej zdanie głęboko gdzieś. I czy tego chciała czy nie, ja nie pytałem się ich o zdanie, a jedynie po przyjacielsku informowałem ich, że mają nic nie planować na za tydzień. — Jest dobrze tak, jak jest — wybełkotała jeszcze, zanim zacisnęła swoje pełne wargi wokół papierosa i wykonała gwałtowny wdech. 
— To zależy, co Chris nam zaserwuje — powiedział Ash, tak samo jak ja zupełnie ignorując to, co powiedziała dziewczyna. W dłoni trzymał szklankę, którą uniósł do góry na znak toastu i opróżnił ją za jednym razem. Trzęsącymi się dłońmi wypełnił ją z powrotem Danielsem i popchnął ją w moją stronę. 
Chwyciłem naczynie w obie dłonie, zatapiając usta w słodkim napoju, krzywiąc się machinalnie, kiedy poczułem metaliczny posmak na języku. Jednak opuściłem szklankę dopiero, gdy miałem pewność, że nie została w niej ani jedna kropla. Zaśmiałem się chrapliwie, tracąc po woli władzę nad własnym ciałem i chwyciłem drugie piwo który pojawiło się w zasięgu mojego wzroku. 
— Podobno ostatnio zawarł jakąś nową „znajomość”. Nie był zbyt wylewny, bo nie miałem akurat przy sobie żadnych procentów, ale może być wesoło — odpowiedziałem, odruchowo unosząc butelkę do ust i śmiejąc się ze swojej, kiepskiej bo kiepskiej, ale gry słów. Ciągle było mi mało, szczególnie, że wolałem imprezy w większym gronie, przy głośnej muzyce i półnagich kobietach spoglądających na ciebie bardzo sugestywnie i zachęcająco. Ashley również nie wydawał się usatysfakcjonowanego, ale prawdopodobnie tylko ze względu na Louelle nie opuścił jeszcze mojego domu. 
— Jeśli to taka znajomość, o jakiej myślę, to z pewnością będzie wesoło — wybełkotał z wyraźnie plączącym się językiem, a ja uśmiechnąłem się do niego szeroko, ponownie przykładając szklaną butelkę do ust.
✖ ✖ ✖ 
wczoraj zaczęłam czytać Crooked Young od samego początku aż do 9 rozdziału i już widzę, że muszę dużo poprawić, a czas nie jest obecnie moim zwolennikiem ;_; może dzisiaj kilka słów krytyki z waszej strony? chciałabym wiedzieć, co mam poprawić; klik

sobota, 28 lutego 2015

Trzecie spotkanie



      Tym razem wyszłam z domu odpowiednio wcześnie i nie musiałam biec, chcąc zdążyć na autobus. Szłam powoli, rozglądając się po okolicy, w której mieszkałam i stwierdziłam, że pomimo jej położenia w samym centrum miasta, nie była taka zła. Faktycznie, miejscami wydawała się szara i nudna, ale często mijałam rosnące na środku chodników drzewa, przechodziłam obok placów zabaw ze śmiejącymi się dziećmi i zauważałam miejsca, w których nadal królowała zieleń. Właśnie takie drobnostki sprawiały, że się uśmiechałam i cały dzień miałam dobry humor.
      Autobus się spóźniał, więc oparłam się o najbliższy znak drogowy i wyciągnęłam z torebki okulary przeciwsłoneczne, z którymi się nie rozstawałam. Czarne, drogie, nowiutkie Ray Bany, które dostałam na prezent imieninowy od ojca. Jeśli tylko wiedziałam, że się z nim spotkam, nosiłam je, bez względu na porę roku, a przecież mieszkaliśmy w tym samym mieście, więc mógł tu przypadkiem przejeżdżać, prawda? Podlizywanie się mu i sprawianie, by był ze mnie dumny i zadowolony, było na moim porządku dziennym i robiłam to od dziecka.
      Spojrzałam zniecierpliwiona na złoty zegarek, zdobiący mój nadgarstek. Pogoda tego dnia była bardzo kapryśna, więc skrzywiłam się, gdy zawiał zimny wiatr. Miałam na sobie tylko beżową, przylegającą do ciała sukienkę bez ramiączek oraz czarną marynarkę i ciemne szpilki. Na ostatniej lekcji chemii mieliśmy wizytę jakiegoś ważnego profesora, który zgodził się poprowadzić z nami zajęcia, a ja siedziałam w pierwszym rzędzie i po prostu musiałam wyglądać odpowiednio. Miałam nadzieję, że zwrócę ich uwagę moją usystematyzowaną wiedzą. A jeśli nie, to w reszcie miał pomóc właśnie mój dzisiejszy strój.
      — Zaproponowałbym ci bluzę, ale kompletnie nie pasuje do tej sukienki.
      Drgnęłam, gdy z rozmyślań wyrwał mnie głos, który od razu rozpoznałam. Podniosłam nieśmiało oczy czując jego bliskość, która zdawała się przytłaczać mnie z każdej strony. Stał tuż obok, z tym swoim uśmiechem samozadowolenia, szczerząc się jak głupi ze swojego, w jego mniemaniu udanego doboru słów. Miał na sobie dokładnie te same spodnie, co tydzień i dwa tygodnie temu. Tym razem jednak jego koszulka była szara, a ja starałam się nie wlepiać oczu w wulgarny nadruk, którym była opatrzona. Oprócz tego w prawej dłoni trzymał wspomnianą przez siebie wcześniej bluzę i na przekór swoim słowom wyciągnął ją w moją stronę. Pokręciłam jednak przecząco głową.
      Westchnęłam cicho, zdając sobie sprawę, że spodziewałam się tego, iż tak szybko nie odpuści. Wiedziałam to już tydzień temu, kiedy zauważył mnie w autobusie i myślał, że nie zwracam na niego uwagi. Jednak moje okulary w końcu na coś się przydały i mogłam przyglądać się mu, jak opróżniał drugą butelkę wody, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie myślałam jednak, że po wyjściu z autobusu tak jawnie zacznie okazywać zainteresowanie moją osobą. A tym bardziej, że zrobi to teraz.
      Sięgnęłam lewą dłonią po okulary. Zdjęłam je z nosa i założyłam na głowę, starając się zająć czymś ręce. Uparcie podtykał mi pod nos swoją bluzę.
      — Naprawdę nie trzeba, Andy — mruknęłam i od razu tego pożałowałam. Wytrzeszczył na mnie oczy i zaśmiał się cicho, aczkolwiek tryumfująco.
      — Pamiętasz, jak mam na imię — powiedział zadowolony, na co ja tylko wzruszyłam ramionami, czując, że się rumienię. Miałam ochotę uciec, ale wtedy uznałby mnie za wariatkę. Stałam więc w miejscu i przygryzałam tę cholerną dolną wargę, nie wiedząc, co powiedzieć. — Dlaczego ostatnio jechałaś tak późno? — spytał, wybawiając mnie tym od ciężaru podtrzymywania rozmowy.
      Wolałam już z nim rozmawiać, niż stać w ciszy. W tym pierwszym przypadku mogłam zająć czymś moje myśli, natomiast kiedy czułam jego oddech na moich włosach, traciłam głowę. Zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Jeszcze dwa tygodnie temu byłam na niego wściekła, a gdy widziałam go ostatnio, byłam jedynie zaskoczona…
      — Miałam odwołane wcześniejsze lekcje, więc mogłam przyjechać później — odpowiedziałam, w końcu podnosząc na niego wzrok. — A ty?
      Był wyraźnie zadowolony z faktu, że starałam się podtrzymywać rozmowę. I chyba, że nie uciekłam, bo kiedy pierwszy raz na niego spojrzałam, zanim się odezwałam, zauważyłam w jego wzroku odrobinę niepewności. W końcu wcześniej nie zachowywałam się zbyt przyjaźnie w stosunku do niego. A teraz robiłam maleńkie postępy.
      Po chwili jednak mina mu zrzedła. Podniósł lewą dłoń do góry i rozmasował sobie kark, unikając mojego wzroku. Tak jak na początku cieszył się z zadanego przeze mnie pytania, tak teraz widocznie nie uśmiechało mu się, by cokolwiek powiedzieć. Ociągał się z odpowiedzią jeszcze trochę, ale tym razem uporczywie się w niego wpatrywałam, bo kiedy on tracił pewność siebie, ja czułam się odważniej.
      — Zaspałem — mruknął niewyraźnie, nagle tracąc całe zainteresowanie rozmową. — Z resztą, to nie twoja sprawa — dodał zgryźliwie, uważnie obserwując moją reakcję. Poczułam się jak idiotka, choć to przecież on sam to wszystko zaczął, ale mimo wszystko jego słowa dotknęły mojego słabego punktu. Kompletnie nie rozumiałam jego zachowania, natomiast postanowiłam w to nie wnikać, bo nigdy nie byłam wścibska, a tym bardziej nachalna. Odsunął się o krok i nie narzucał mi się już tak swoją bliskością, a resztę czasu do przybycia autobusu spędziliśmy w ciszy, która każdemu z nasz wyraźnie przeszkadzała.
✖ ✖ ✖ 
      Wysiadłam z pojazdu i poprawiłam torebkę, która zsunęła mi się z ramienia. Chwile biłam się z myślami, bo ciągle było mi przykro, że tak protekcjonalnie mnie potraktował, ale w końcu odwróciłam się, by rzucić chłopakowi to głupie „cześć”. Tylko że jego już tam nie było. Rozglądnęłam się i dostrzegłam jego sylwetkę znikającą pomiędzy budynkami, gdy szedł w stronę, prawdopodobnie, Denmark Street. Stałam jak słup soli, zszokowana, ale przede wszystkim zawiedziona, wytykając sobie w myślach własną głupotę. Jak ja w ogóle mogłam pomyśleć o tym, że chłopak jego pokroju może się w jakikolwiek sposób zainteresować kimś takim jak ja?
      Otrząsnęłam się szybko z moich myśli i ruszyłam w stronę szkoły. Zdawałam sobie sprawę, że w jakiś sposób zwracałam uwagę na Andy’ego, ale tylko dlatego, że to on pierwszy zwrócił uwagę na mnie. W normalnych okolicznościach chłopcy się za mną nie oglądali, a nawet jeśli, to mogłam się szybko odgryźć pierwszym lepszym tekstem i dawali sobie spokój. Z resztą to, że nigdy nie miałam dla nich czasu i ciągle się uczyłam, skutecznie ich ode mnie odpędzało. A ten czarnowłosy chłopak był inny. Narzucał się, to fakt, ale tym zwrócił na siebie moją uwagę. Z resztą całe to jego oryginalne zachowanie przyciągało mnie do niego niczym magnes. Wcale nie dziwiłam się jego reakcji, bo ja też bym od siebie uciekła, ale czułam wewnętrzny zawód, gdy obserwowałam jego oddalającą się sylwetkę.
      — Halo, ziemia do Hastings. — Z zamyślenia wyrwał mnie głos Catt. Uniosłam głowę i zdałam sobie sprawę, że stoję pod uniwersytetem w tłumie innych studentów. Spojrzałam na szatynkę rozbieganym wzrokiem, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Czułam się trochę jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
      — Co?
    — Nic — zaśmiała się. — Wołam cię, od kiedy wszyłaś z tego cholernego autobusu, a ty nic. Idziesz do przodu i kompletnie nie kontaktujesz.
     Wzruszyłam ramionami. Nie miałam specjalnej ochoty na rozmowy, szczególnie przy w takim ogromnym tłumie ludzi, kiedy każdy mógł mnie usłyszeć. Kiwnęłam na nią głową i ruszyłam w stronę wejścia, przełykając głośno ślinę.
      — Chodź, zaraz zaczną się lekcję. Nie chcę się spóźnić.
    — A ty jak zawsze swoje — westchnęła Catt, ale posłusznie powlokła się za mną. Czułam jej wzrok na sobie, kiedy mijałyśmy po kolei drzwi do wszystkich sal i kierowałyśmy się w stronę biologicznej, w której miałam pierwsze zajęcia.
   Uchyliłam drewniane drzwi i już miałam wejść do środka, gdy nagle szatynka zastawiła mi przejścia całym swoim ciałem. Warknęłam coś pod nosem i zrobiłam krok do przodu, ale nie pozwalała mi przejść. Przesunęłam się w drugą stronę, aczkolwiek również tym razem miała lepszy refleks ode mnie. Bawiłyśmy się tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu zrezygnowałam z daremnych prób ominięcia jej, kiedy zobaczyłam drwiący uśmieszek goszczący na twarzy szatynki. Nie dziwiłam się jej — moje zachowanie musiało wyglądać strasznie dziecinnie.
     — Przesuń się, Catt — mruknęłam, odsuwając się od niej trochę. Pokręciła jednak głową, unosząc wysoko brwi. — Proszę?
     Zaśmiała się z lekka szyderczo i splotła ręce na klatce piersiowej.
    — Jak mi powiesz, co cię gryzie.
    Nie miałam najmniejszej ochoty opowiadać jej o moim fatalnym przypadku tu, na samym środku korytarza. Z resztą, co niby miałam powiedzieć? „Słuchaj, Catt, poznałam w autobusie takiego faceta, który, nie uwierzysz, zwrócił na mnie uwagę i kiedy rozmawiałam z nim dzisiaj rano, po prostu nagle jakby ze mnie zrezygnował i odpuścił, dodatkowo chamsko się do mnie zwracając, a ja czuje się teraz oszukana i wykorzystana, a przede wszystkim zawiedziona swoją postawą wobec niego?” Potrząsnęłam głową, przygryzając wewnętrzną część policzka i usilnie uciekając wzrokiem od jej oczu.
      — Źle się czuję.
    Nie kłamałam. Moje samopoczucie pozostawiało wtedy wiele do życzenia. Jej mina od razu się zmieniła. Zacisnęła usta w wąską kreskę, przestępując z nogi na nogę i obserwując mnie dokładnie, choć doskonale wiedziała, że tego nienawidziłam.
     — Więc czemu nie zostałaś w domu?
   — Nie chciałam opuścić wykładów — powiedziałam po prostu, a ona kiwnęła głową, jakby wiedziała, że tego mogła się po mnie spodziewać i odsunęła się od drzwi. Spojrzała na mnie ostatni raz i skierowała się w stronę swojej klasy. Wychwyciłam w jej wzroku współczucie, troskę, ale też niepewność. Wiedziałam, że nie udało mi się jej oszukać, ale wtedy mogłam odetchnąć z ulgą, więc nie zamierzałam się tym przejmować.
     Weszłam do sali i siadłam na moim stałym miejscu w pierwszym rzędzie, zaraz obok okna. Chwilę po mnie w pomieszczeniu zjawił się nauczyciel, a ja wyciągnęłam z torebki zeszyt i zaczęłam notować temat lekcji, który akurat tego dnia mało co mnie interesował. Podparłam głowę na drugiej ręce i westchnęłam cicho, kiedy przez roztargnienie pominęłam kilka słów i przez to zdanie, które napisałam, nie miało najmniejszego sensu.
   Pozostałe lekcje upłynęły mi bardzo podobnie. Na matematyce, którą miałam razem z Catt, darowałam sobie pisanie. I tak musiałam w domu od nowa przerobić wszystkie dzisiejsze tematy z każdego przedmiotu, więc najzwyczajniej na świecie odpuściłam sobie aktywną pracę na lekcji. Nie miałam humoru, moje samopoczucie sięgało dna, a co najgorsze naprawdę nie miałam na nic siły i wręcz czułam, jak wewnątrz mnie rozwija się jakaś choroba.
    Jak na zawołanie kichnęłam cicho, zwracając tym uwagę szatynki, która zawiesiła na mnie wzrok na kilka sekund. Wiedziałam, że teraz na pewno nie obejdzie się bez rozmowy.
    — Lilith Hastings?
   Uniosłam głowę i spojrzałam na nauczycielkę nieprzytomnym wzrokiem podobnym do tego, z jakim budziłam się każdego ranka.
   — Jestem — powiedziałam, mając nadzieję, że nie zrobię z siebie idiotki. Na szczęście tylko kiwnęła głową i wymieniła kolejne nazwisko, a ja odetchnęłam z ulgą. Ucieszyłam się, bo jeśli kobieta sprawdzała obecność, to zajęcia dobiegały końca.
     — Cattleya Langdon?
   — Obecna, niestety — odezwała się dziewczyna, a ja z tonu jej głosu wyczułam, że zawzięła się, by porozmawiać ze mną najszybciej, jak się da. Kiedy więc usłyszałam dzwonek niemal wybiegłam z klasy i momentalnie udałam się do sali, w której miał być prowadzony wykład z nowym profesorem. Moja przyjaciółka również miała na nim być, ale z ulgą stwierdziłam, że w środku jest już kilka osób, a na podwyższeniu stoją wykładowcy, przygotowując się do występu. Na razie po raz kolejny mogłam odetchnąć z ulgą.
✖ ✖ ✖ 
      Kiedy wracałam do domu, nawet rosnące przy chodnikach drzewa i śmiech dzieci z placu zabaw, koło którego przechodziłam, nie zdołały poprawić mi humoru.
      Na pewno nie poprawiło go również to, że pomimo ogólnego fatalnego samopoczucia, zaczęłam sobie też wyrzucać w myślach przejmowanie się kimś takim, jak Andy. Oczywiście, człowieka nie powinno się oceniać po wyglądzie, ale jego ubrania wołały o pomstę do nieba, spojrzenie niebieskich tęczówek sprawiało, że przechodziły mnie dreszcze, a jako całość, był dla mnie chodzącym niebezpieczeństwem; moim całkowitym przeciwieństwem, którym nie powinnam się przejmować. Dlaczego więc cały dzień nie potrafiłam wyrzucić z mojej głowy tego, jak obojętnie i bezpośrednio mnie potraktował?
      Byłam też strasznie zawiedziona moją postawą na ostatnim wykładzie. To, że się nie udzielałam, mogłam jeszcze przeżyć, ale kiedy wyszłam ze szkoły, zdałam sobie sprawę, że nic z niego nie pamiętam i w ogóle z niego nie skorzystałam. Byłam na siebie zła, że zaprzepaściłam taką szansę.
    Wykończona do granic możliwości (fizycznie i psychicznie) w końcu znalazłam się w domu, rzucając torebkę na podłogę i zdejmując z nóg wysokie szpilki. Nie miałam nawet sił, by się przebrać — od razu rzuciłam się na kanapę w salonie i jęknęłam głośno, wtulając głowę w poduszkę. Chciałam chociaż na chwilę wyłączyć myślenie, na kilka minut dać odpocząć swojej głowie, bo czułam, że miałam dość. Ale wiedziałam, że musiałam wziąć się w garść. Miałam przecież dzisiaj tyle do roboty...
      — Nawet o tym nie myśl. — Do salonu weszła Catt, która trzymała w ręce koc i ogromny kubek z herbatą. Zauważyła, że się ponoszę. Pod wpływem jej karcącego wzroku powróciłam do poprzedniej pozycji. — Jutro zostajesz w domu. Załatwię ci notatki z wykładów, a potem nadrobisz te dwa dni w weekend, okay?
     Chciałam zaprotestować; nawet otworzyłam już usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Dziewczyna uśmiechnęła się z zadowoleniem i przykryła mnie kocem, jednocześnie uruchamiając odtwarzacz DVD.
       — Teraz sobie odpoczniesz. Oglądniesz jakiś głupawy serial, napijesz się herbaty i poczujesz się lepiej.
      Potulnie pokiwałam głową, nie będąc do końca pewną tego, czy to dobry pomysł. Byłam jednak zbyt zmęczona, by jej się stawiać, a ona wiedziała, co i jak do mnie mówić, bym uległa.
       — Trzy łyżeczki cukru?
   — Trzy łyżeczki cukru — zapewniła mnie, uśmiechając się ciepło. Zaczynałam się powoli przekonywać do jej pomysłu, kiedy z każdą minutą uświadamiałam sobie, jak bardzo jestem zmęczona.
      Pomimo tego, że Catt miała następnego dnia lekcje, cały czas dotrzymywała mi towarzystwa. Ani ja, ani ona nie lubiłyśmy tych typowo amerykańskich filmów o nieodpowiedzialnych i rozpuszczonych nastolatkach, ale tamtego wieczoru niemal pękałyśmy ze śmiechu, śledząc z zapartym tchem losy głównej bohaterki. Zamówiłyśmy pizzę i zjadłyśmy całe opakowanie lodów, a ja w końcu poczułam się lepiej. Nie zamierzałam jednak iść następnego dnia do szkoły, bo to oznaczałoby, że musiałabym zarwać noc.   Kiedy w końcu wyłączyłyśmy odtwarzacz i Catt zrobiła mi drugą herbatę, podniosłam się i przykryłam szczelniej kocem. Czułam, że zanosi się na poważną rozmowę, bo moja współlokatorka nigdy tak łatwo nie odpuszczała. Wróciła z kuchni z filiżanką czarnej kawy i siadła obok mnie, podkulając nogi pod brodę.
      — Dean dzwonił. Nie było cię dzisiaj w kawiarni, więc się martwił.
    Powiedzenie, że byłam tak zdziwiona, iż niemal oczy wyskoczyły mi z oczodołów, to za mało. Chwilę otwierałam i zamykałam usta w niemym zdumieniu, ale przestałam, gdy szatynka zachichotała cicho dołączając do tego cichy komentarz o tym, że wyglądam jak ryba.
     — Nie zamierzasz wymusić ode mnie powiedzenia ci, co mi jest­­? — spytałam z niedowierzaniem. To było tak niepodobne do Catt, że zaczęłam się zastanawiać, co wzięła, zanim pojawiłam się w mieszkaniu, albo kto ją podmienił i co zrobił z tą dziewczyną, którą znałam od dzieciństwa.     Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami, zaciskając mocniej palce na swoim kubku.
     — Skoro nie chcesz mówić, to nie mów. Widzę, że nie masz ochoty o tym rozmawiać.
    Po moim wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło. Byłam jej w tamtej chwili cholernie wdzięczna. Kąciki moich ust uniosły się nieznacznie.
      — W takim razie przekaż Deanowi, że przepraszam go za to, że nie zadzwoniłam.
    — Już mu to powiedziałam — odpowiedziała zadowolona z siebie. — I obiecałam, że przyjdziemy do niego jutro lub w sobotę. Mam nadzieję, że już się pozbierasz do tego czasu, co?
    — Postaram się. Z resztą, już jest lepiej. — Machnęłam ręką i sięgnęłam po herbatę stojącą na stoliku, zauważając przy tym niepewne spojrzenie Catt. A jednak; była ciekawa. — Nie martw się o mnie — dodałam nagle, na co speszona odwróciła ode mnie wzrok. — Naprawdę, wszystko jest okay. Po prostu się przeliczyłam, to tyle. Jutro jak wrócisz znów będę tą samą Lily, która się nawet z tobą nie przywita, bo będzie się uczyć.
     Uśmiechnęła się smutno. Widziałam, że się o mnie martwiła, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli sama nie zechcę, to nic jej nie powiem. Sama kiedyś określiła mnie jako człowieka, który buduje za dużo murów, a za mało mostów.
     — Á propos nauki... chyba powinnam coś zrobić na jutro. Cokolwiek.
    Catt była typem, który nie uczył się najlepiej, ale nie umiał też pójść na wykłady z całkowicie pustą głową. Podniosłam się z kanapy i zarzuciłam sobie koc na ramię, pilnując, by nie wylać herbaty.
   — Jasne, już nie przeszkadzam. Jak coś to jestem u siebie. — Rzuciłam jej przez ramię przepraszające spojrzenie i skierowałam się w stronę drzwi, a gdy stanęłam w progu, odwróciłam się powoli. — I Catt…
      Podniosła głowę, spoglądając na mnie niepewnie spod zmarszczonych brwi.
      — Hm?
      — Dziękuję.
   Roześmiała się głośno, a potem kazała mi się wreszcie wynieść z salonu i odpoczywać, co oczywiście zrobiłam. W moim pokoju poczułam się jeszcze lepiej, a czując nagły przypływ energii po rozmowie z przyjaciółką, wysprzątałam go na błysk, co nie zajęło mi dużo czasu. W końcu usatysfakcjonowana położyłam się na łóżku. Nie pozwalałam już żadnym niepotrzebnym myślą zaprzątać mojej głowy — po prostu mimo wczesnej pory przebrałam się w dres i koszulkę na ramiączkach, a potem przykryłam się kocem i odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
✖ ✖ ✖ 

przepraszam jeśli gdzieś nie będzie akapitów, czy coś, bo blogspot mi poszalał i nie wiem co się dzieje;
zapraszam na mojego twittera, na którym informuję na bieżąco o pojawianiu się kolejnych rozdziałów, a przy okazji robię z siebie idiotkę - klik
V.

czwartek, 26 lutego 2015

Drugie spotkanie


      Nienawidziłem tego uczucia, kiedy budziłem się z tak cholernie mocnym bólem głowy, że najmniejszy ruch wywoływał bolesne kłucie w moich skroniach, każdy promień wznoszącego się nad Londynem słońca sprawiał, iż przez moją głowę przetaczał się huragan, ciało odmawiało posłuszeństwa na każdym kroku, a potem przed dwa dni moja skóra miała zapach wódki. A mimo tego z tak zwanym kacem budziłem się średnio co trzy, cztery dni. Maksymalnie pięć, jeśli akurat nie miałem ochoty pić.
      Czy potem żałowałem? Tak, ale jedynie podczas tych dni, kiedy musiałem zwlec się z łóżka przed szesnastą i coś zrobić. Tak samo jak w ten czwartek. Tak samo jak w każdy. Natomiast stan, w którym znajdowałem się tuż po tym, jak urywał mi się film, był tak cudowny i na dłuższą metę uzależniający, że nie umiałem odmówić sobie tej przyjemności.
      Jęknąłem przeciągle, przewracając się na drugi bok. Czy byłem aż tak pijany, że przez myśl mi nie przeszło, że warto by zasłonić wieczorem okienne żaluzje? Zakląłem pod nosem, nakrywając głowę poduszką i starałem się zapaść z powrotem w sen.
      Wspomnienia ostatniej nocy pojawiały się w mojej głowie z minuty na minutę coraz wyraźniej, odpędzając upragnioną nieświadomość jak natrętną muchę. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że pamiętam wszystko tylko do pewnego czasu, a potem nagle i gwałtownie urywa mi się film.
      Musiało być wesoło. Dawno się tak nie spiłem — pomyślałem, nagle zdając sobie sprawę, że to musiała być jakaś okazja, bo w klubach raczej nie mogłem sobie pozwolić na taką rozrzutność. I wtedy to do mnie dotarło — Jake wrócił, a my ekipą mieliśmy opić jego przyjazd. Skrzywiłem się, bo to oznaczało, że czworo skacowanych dwudziestojednolatków spało/rzygało/błąkało się po domu (niepotrzebne skreślić).
      Wstałem, starając się unikać spoglądania na okno. Rozejrzałem się po pokoju z ulgą stwierdzając, że jestem w nim sam, a na sobie mam czarne spodnie, które, o ile sobie przypominałem, miałem wczoraj na sobie. Byłem z siebie w pewnym sensie dumny, że będąc zupełnie nieświadom tego, co robię, nie zrobiłem niczego głupiego, bo sytuacja mogła być różna, a ja nie lubiłem budzić się u boku jakiejś przypadkowej laski i potem przed kilka tygodni żyć ze świadomością, że ona może do mnie zadzwonić i obwieścić mi, że jestem ojcem. Wtedy musiałbym się ustatkować, ewentualnie płacić jej alimenty, czyli znaleźć stałą prace, a co najgorsze — przestać imprezować i zachowywać się skrajnie nieodpowiedzialnie.
      Drzwi były otwarte, więc pchnąłem je otwartą dłonią. Mieszkanie nie należało do mnie, z czego w tamtej chwili kurewsko się cieszyłem, bo takiego bałaganu to chyba jeszcze na oczy nie widziałem, a miałem za sobą dość długi staż, jeśli chodziło o imprezowanie. Na szczęście ludzie, którzy spali teraz na podłodze, kanapie i fotelach byli mądrzejsi ode mnie i w salonie panował przyjemny półmrok. Rozglądnąwszy się pobieżnie, rozpoznałem wśród wielu twarzy Ashleya i Christiana. Koło pierwszego z wymienionych leżały Lou i Faith, a resztę osób widziałem pierwszy raz na oczy. Najprawdopodobniej byli to znajomi Jake’a jeszcze z czasów przed jego wyjazdem, kiedy kończył szkołę.
      W końcu znalazłem kuchnię, co w sumie nie było trudne, bo mieszkanie było stosunkowo małe. Przy blacie stał Jeremy, ale akurat w tym momencie nie zwracałem na niego uwagi. Moje gardło było suche i domagało się jakiegokolwiek płynu. Otworzyłem lodówkę i jęknąłem z zawodem, zamykając ją natychmiast. Była całkowicie pusta.
      — Sprawdź w szafkach — mruknął Jeremy, nawet na mnie nie patrząc. Posłusznie otwierałem wszystkie po kolei, ale znalazłem jedynie mąkę i paprykę, a dodatkowo kilka puszek piwa. Zrezygnowany oparłem się plecami o blat i zacząłem masować sobie skronie, które pulsowały o dłuższego czasu.
      — Gdzie my, kurwa, jesteśmy? — wychrypiałem, wywołując nikły uśmiech na twarzy chłopaka. Dopiero gdy na niego spojrzałem, zauważyłem, że na kuchence przed nim stoi garnek, a on miesza w nim coś drewnianą łyżką. — I co ty, do cholery, robisz?
     Nie umiał powstrzymać swojego rozbawienia. Najwyraźniej wczoraj postanowił trochę przypilnować towarzystwa i pamiętał więcej, niż ja, dlatego wszystkie moje pytania wydawały mu się dziwne.
      — Z tego, co wiem, to mieszkanie jednego z kumpli Jake’a.
      — A gdzie Jake? — Zmarszczyłem brwi. Nie przypominałem sobie, bym mijał go w salonie.
      — Zdjęło go wczoraj. Pewnie śpi w łazience z twarzą w pełnej misce.
      Tym razem to ja uśmiechnąłem się szeroko.
      — Bardzo przesadziliśmy? — spytałem, bo oczywiste było dla mnie, że było nieźle, chociaż nie pamiętałem, jak to wszystko się skończyło. Musiałem być naprawdę mocno wstawiony.
      Jeremy odwrócił się do mnie tyłem i zaczął mieszać coś w garnku. Jego koszulka była w kilku miejscach potargana i cuchnęła piwem smakowym, co wyczułem z odległości kilku metrów. Nie odezwałem się jednak, bo zdawałem sobie sprawę, że sam nie wyglądam (i nie pachnę) lepiej.
      — Trochę — powiedział w końcu, pochylając się nad naczyniem. Nie był zawiedziony, że nie uczestniczył tak naprawdę w zabawie, czego byłem pewien, bo nie wyglądał, jakby miał choćby najmniejszego kaca. Uśmiechał się tylko ironicznie. — Dużo mieszaliście. Piwa było w nadmiarze, z pięć zero siódemek na jakieś dziesięć osób i jeszcze okazało się, że jeden ze znajomych Jake’a jest dilerem. No i fajki, stary, okazało się, że każdy bez wyjątku pali. I nie dość, że prawie każdy wylądował prędzej czy później w toalecie, to jeszcze jak się obudzą, to będą mieli dwa razy większego kaca, niż normalnie.
      Spojrzałem na niego, a on zrozumiał mnie bez słów. Nawet  nie rzucił na mnie okiem, gdy znów otwierał usta:
      — Nie, ty dałeś radę do końca. Z resztą co się dziwić, jesteś z nas najbardziej doświadczony. Jeśli ktokolwiek był jeszcze na tyle trzeźwy, by jasno myśleć, to podziwiał twoją wątrobę. I żołądek. — Zmarszczył brwi, spoglądając na mnie. — I w sumie wszystkie narządy, jeśli wiesz, o co mi chodzi.
      Wybuchnąłem śmiechem, a Jeremy nie mógł już dłużej się powstrzymywać i dołączył do mnie. Nie trwało to jednak długo, gdyż moją głowę przeszył ból porównywalny do uderzenia w nią młotkiem. Złapałem się za nią i kiedy w miarę opanowałem sytuację, przejechałem dłonią po włosach, sprawiając, że były w jeszcze większym nieładzie, niż na początku.
      — Nie powiedziałeś mi, po chuj ci ten garnek. I co w nim robisz — przypomniałem cichym głosem, nadal mocno zachrypniętym.
      — Jak to, co? — oburzył się. — Herbatę.
      Zaniosłem się śmiechem, tym razem przezornie trzymając dłonie na skroniach.
      — W garnku?
      — Żeby dla wszystkich wystarczyło, idioto — fuknął i tupnął nogą, jak obrażona dziewięciolatka, wracając do mieszania naparu. Zdawałem sobie sprawę, że rozbawiał mnie specjalnie. Śmiech potęgował mój ból głowy, który i tak normalnie nie był do wytrzymania, a on od zawsze był złośliwą małpą.
      — Okay, nie wnikam, rób co chcesz. — Uniosłem ręce w obronnym geście, ale Jeremy tylko zaśmiał się i nalał mi do szklanki ciepłego napoju. Przechyliłem naczynie do ust, czując rozchodzące się wewnątrz mnie ciepło. Nagle coś przyszło mi do głowy. — Jaki mamy dzień tygodnia?
      Na ręce zawsze nosił zegarek, na który w tamtym momencie tylko rzucił okiem. Po jego minie wnioskowałem, że jego odpowiedź mi się nie spodoba. Nie myliłem się.
      — Czwartek. Godzina dziesiąta.
      Herbata, którą miałem właśnie w ustach, momentalnie znalazła się na podłodze i nogawce jego spodni.
      — Stary… — jęknął i potrząsnął nogą.
      Nie zwracałem na to uwagi. Wiedziałem tylko, że właściciel sklepu muzycznego w którym pracowałem nie będzie zbytnio zachwycony tym, że spóźniłem się dwie godziny, a dodatkowo nie odbieram telefonu. Nie miałem nawet pomysłu, gdzie mógłby się on znajdować, co nie poprawiało mojej sytuacji. Mogłem się wytłumaczyć chorobą, czy czymś podobnym, ale robiłem to już tyle razy, że przestał mi wierzyć, a to, czy będę tam jeszcze mógł pracować, było wątpliwe. A ja znów nawaliłem.
      — Kurwa, jestem trupem — schowałem twarz w dłoniach, wzdychając głośno.
✖ ✖ ✖ 
      Autobus jak zwykle był zatłoczony, a ja jak zwykle przeklinałem go za to w myślach. Czemu akurat ta linia musiała łączyć mój dom z miejscem pracy? Zawsze, kiedy wsiadałem do pojazdu, czułem się jak sardynka w puszce, a dojechanie na przystanek wydawało mi się zbawieniem.
      Oparłem się o barierkę i odkręciłem butelkę z wodą. Pomimo tego, że było to już druga, moje gardło nadal nie chciało ze mną współpracować, a nawet wręcz przeciwnie — z każdą minutą mówienie sprawiało mi coraz większy problem. Zacząłem zastanawiać się nad tym, że być może nie jest to wina alkoholu, a przeziębienia. Z tego, co mówił mi Jeremy, ostatniego wieczoru byliśmy dosłownie wszędzie, a noc nie należała do najcieplejszych.
      Autobus zatrzymał się gwałtownie, a ja uderzyłem plecami o metalowy pręt, o który się opierałem. Zajebisty początek dnia, Biersack — pomyślałem ironicznie i uniosłem wzrok, by poprzyglądać się ludziom z nadzieją, że przynajmniej oni odwrócą moją uwagę od nieprzyjemnego pulsowania w skroniach. Moją uwagę od razu przyciągnęła wysoka blondynka, która stała na samym środku pojazdu i niecierpliwie przebierała nogami. Jej włosy spięte były w luźnego warkocza, lecz były tak krótkie, że większość już z niego powychodziła. Miała na sobie jasne, przylegające do ciała rurki i czarną, koronkową bluzkę, a na nogach wysokie szpilki. Jej oczy zasłonięte były okularami, ale ja pamiętałem ich kolor. Były niebieskie.
      Jak ona się nazywała? Starałem się przypomnieć sobie choć pierwszą literę jej imienia, ale kac nie sprzyjał logicznemu myśleniu. Pamiętałem ją, na pewno. Uratowałem ją przed upadkiem na ziemię, kiedy tydzień temu kierowca gwałtownie zahamował. I przedstawiła mi się, do cholery, rumieniąc się przy tym i uciekając ode mnie wzrokiem.
      O mało nie zachłysnąłem się powietrzem, kiedy po kilku minutach nareszcie mnie oświeciło. Lily, dziewczyna, która sama zaczęła rozmowę, a potem kazała mi ją skończyć i się wypchać. Uśmiechnąłem się drwiąco.
      Już miałem do niej podejść, gdy przypomniałem sobie, jak wyglądam. W mieszkaniu kumpla Jake’a doprowadziłem się mniej więcej do dobrego stanu i nie miałem już czasu, by skoczyć do siebie. Co prawda przejeżdżałem obok mojego mieszkania, ale miałem świadomość, że z każdą minutą spóźnienia Ethan denerwuje się coraz bardziej. Miałem więc na sobie wczorajsze ubrania, z wyjątkiem jakiejś czystej koszulki, którą znalazłem w sypialni, moje włosy przyzwyczajone do żelu odstawały we wszystkie możliwe strony i zdawałem sobie sprawę, że widać, w jakim stanie fizycznym znajduje się mój organizm.
      Tydzień temu blondynka nie była zbyt rozmowna, a wyglądałem przyzwoicie. Dzisiaj mogłaby się mnie przestraszyć, czy coś. Wolałem nie ryzykować.
      Autobus zatrzymał się na moim przystanku, więc wyskoczyłem na chodnik. Lily również, ale innymi drzwiami. Przyglądałem się jej do czasu, aż wreszcie mnie zauważyła. Przystanęła na chwilę, patrząc na mnie w lekkim osłupieniu. Uśmiechnąłem się drwiąco i obróciłem na pięcie, odchodząc w stronę Denmark Street.
      Spojrzałem na zegarek, który wskazywał już prawie jedenastą. Ciekawe, czemu dzisiaj jechała tak późno?
✖ ✖ ✖ 
      Kazanie trwało już od dobrych piętnastu minut. Staliśmy na zapleczu, a czerwony na twarzy Ethan darł się na mnie od czasu, kiedy tylko przestąpiłem próg sklepu. Bawiłem się plakietką przyczepioną do mojej firmowej koszulki, starając się słuchać tego, co do mnie mówił. Z każdym jego słowem coraz bardziej rozsadzało mi głowę, ale wiedziałem, że jeśli mu przerwę, to nie będę miał po co więcej pokazywać się w Rose Morris. A tak to mogłem mieć przynajmniej maleńką nadzieję, że jeszcze mnie nie zwolni.
      — Jesteś dziecinny, kompletnie nieodpowiedzialny, leniwy… — wyliczał na palcach Ethan, a ja starałem się nie uśmiechać, bo to jeszcze bardziej by go rozjuszyło. Może czułbym się w jakikolwiek sposób zawstydzony, gdyby nie to, że zdawałem sobie sprawę ze wszystkich moich wad. Nikt nie jest idealny. — I nie wiem, dlaczego do kurwy nędzy, jeszcze cię nie zwolniłem!
      Przerwał, by na chwilę wziąć oddech. Spoglądał na mnie wyczekująco, więc zorientowałem się, to mogło to być coś więcej niż tylko pytanie retoryczne z jego strony.
      — Bo przyciągam ci klientów, grając czasem na gitarze? — spytałem ostrożnie. Uspokajał się już powoli, więc z każdą chwilą coraz bardziej zaczynałem wierzyć w to, że może uda mi się jednak zachować pracę.
      Prychnął.
      — Chyba klientki. — Odetchnął głośno, przecierając twarz dłonią. — Wracaj do pracy, Biersack. I żeby mi się to więcej nie powtórzyło, bo wylecisz na zbity pysk.
      — Dzięki, Ethan — uśmiechnąłem się. Machnął tylko ręką, każąc mi wyjść, co po chwili zrobiłem. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli chciałem nadal tu pracować, musiałem spiąć dupę i postarać się, przynajmniej przez kilka tygodni. Może mój pracodawca miał do mnie słabość, ale nawet to, że wyglądałem jak jego syn i dodatkowo dzięki mnie do Rose Morris przechodziła większa część klientów z innych sklepów muzycznych umiejscowionych na Denmark Street, mogło mnie następnym razem nie uratować. Natomiast wychodząc z zaplecza byłem kurewsko pewny siebie i niejako dumny z tego, że mój urok osobisty zadziałał i tym razem.
      W sklepie znajdowała się średniego wzrostu szatynka, która oglądała zawieszone na jednej za ścian gitary. Zanim do niej podszedłem, spojrzałem na nią uważnie i stwierdziłem, że jest warta mojego zachodu.
      — Witamy w Rose Morris. Może w czymś pomóc?
      Odwróciła się lekko zaskoczona moim nagłym przybyciem. Pewnie do tego czasu uważała, że sklep jest pusty. Uśmiechnąłem się zachęcająco.
      — Chciałabym zobaczyć tę gitarę. — Wskazała na czarnego akustyka wiszącego tuż nad nią. — Ale jestem za niska, żeby ją dosięgnąć — dodała lekko zażenowana, rumieniąc się.
      — Dobrze trafiłaś. Jestem tu od tego, by ściągać uroczym dziewczynom akustyki ze ścian — stwierdziłem całkowicie poważnie, a jej policzki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej czerwone.
      Potrząsnęła głową i ciemne loki opadły jej na twarz, gdy ja podawałem jej gitarę. Nie mogłem się nadziwić tej zmianie — zanim do niej podszedłem, zdawała się pewnie kroczyć pomiędzy instrumentami, natomiast z chwilą mojego przyjścia, zaczęła być nieśmiała i niepewna każdego ruchu.
      A może ja po prostu tak działałem na kobiety?
      — To gitara ze strunami D’Addario EXP-16 — poinformowałem ją, gdy zauważyłem, że się im przygląda. Zmarszczyła brwi. — Trzymasz w rękach T.Burtona ze strunami dwunastkami — wyjaśniłem spokojnym tonem. — Są miękkie i wygodnie się na nich gra, a dodatkowo nie traci się na brzmieniu. Możesz spróbować sama.
      Wskazałem jej jedno ze stojących w sklepie krzeseł, na którym usiadła. Położyła gitarę na kolanach, ale po chwili spojrzała na mnie niepewnie, przygryzając dolną wargę.
      — Nie umiem niczego zagrać bez nut, dopiero się uczę — powiedziała cicho.  — Może ty mi pokarzesz, jak brzmią te struny?
      Tu raczej chodziło o to, by nie wbijały jej się w palce, gdy będzie grać, ale wiedziałem, że jeśli ją kupi, to sama się o tym przekona. A ja nie potrafiłem odmówić i jej, i sobie małego występu. Pokiwałem głową, więc podała mi akustyka z lekkim uśmiechem, rozluźniając się. Siedziałem przez chwilę w ciszy, po czym postanowiłem postawić na klasykę. Bo która dziewczyna, choćby kompletnie nie interesująca się ostrzejszą muzyką, nie mdlała, słysząc „Nothing Else Matters” Metalliki?
      Usiadłem naprzeciwko niej i zacząłem od przygrywki, skupiając się całkowicie na gitarze i zapominając o całym świecie. Moja noga machinalnie zaczęła się poruszać w rytm piosenki, a wzrok skupił się na gryfie, gdy zmieniałem chwyty. Kątem oka zauważyłem, że wywarłem na klientce pożądane wrażenie — patrzyła na mnie jak zaczarowana.
      — So close, no matter how far — zacząłem cicho. Na początku myślałem, że moja chrypka wszystko popsuje, jednak ona tylko sprawiła, że bardziej upodobniłem się do Hetfielda. — Couldn't be much more from the heart. Forever trusting who we are, and nothing else matters.
✖ ✖ ✖ 
trójeczka 28, a w międzyczasie na wattpadzie pojawiła się siódemka ;)
V.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Pierwsze spotkanie

           Jak zwykle byłam spóźniona.
      Kiedy tylko wywlokłam się z cienkiej pościeli i zobaczyłam, że jest za piętnaście ósma, całkowicie otrzeźwiałam. Czynności, na które zazwyczaj potrzebowałam dwudziestu minut, tego dnia zajęły mi niecałe siedem. W ekspresowym tempie wzięłam prysznic, wciągnęłam na siebie pierwsze lepsze ubrania leżące w szafie i zrobiłam delikatny, codzienny makijaż, w myślach obrzucając się obelgami. Każdego wieczora obiecywałam sobie, że wstanę wcześniej i codziennie wychodziło na to, że budziłam się zbyt późno.
      Otworzyłam lodówkę, ale była całkowicie pusta. Westchnęłam, zgarniając do torby kluczę i wyszłam z mieszkania, zamykając za sobą cicho drzwi. Catt na pewno jeszcze spała, bo w czwartki zaczynała wykłady dopiero o dziesiątej. Nie chcąc tracić więcej czasu czekając na windę, zbiegłam na dół po schodach z piątego piętra.
      W drodze na przystanek zarzuciłam na ramiona marynarkę, a stojąc na światłach przy przejściu dla pieszych rozczesałam szybko swoje krótkie, kręcone blond włosy, które bez względu na to, co z nimi robiłam, zawsze wyglądały dokładnie tak samo, czyli po prostu dobrze. Niecierpliwiłam się, bo co prawda byłam już niedaleko, ale nie chciałam czekać na kolejny autobus. Odetchnęłam, widząc zielone światło, dotychczas przebierając niecierpliwie nogami. Gdy w końcu ruszyłam, uniosłam rękę i spojrzałam na pozłacany zegarek, nie zwalniając kroku. Zaklęłam pod nosem. Dwie minuty po ósmej.
      Z daleka widziałam, jak autobus wjeżdża na zajezdnię. Ostatnie dzielące mnie od niego metry pokonałam biegiem. Poczekałam, aż ostatnie osoba wejdzie do środka, próbując złapać oddech i uspokoić szybko bijące serce. Taki morderczy sprint z samego rana był dla mnie nie lada wyzwaniem, bo nigdy nie byłam typem sportowca. I na pewno nie pomogło mi to, że w pośpiechu ubrałam na nogi czarne szpilki na dużych platformach, biorąc pod uwagę to, że będą pasowały do skórzanych spodni, a zapominając o tym, że będę się śpieszyć.
      Zanim weszłam do środka wyciągnęłam z czarnej, skórzanej torebki teczkę z notatkami na biologię, z której miałam tego dnia sprawdzian. Tak się składało, że to pośrednio przez nią zaspałam, bo uczyłam się praktycznie do rana. Dwa razy zasnęłam, ale za każdym razem budziła mnie Catt, którą o to prosiłam. Jej twarz za każdym razem wyrażała to samo — było jej mnie szkoda. Ale ilekroć kazała mi iść spać, powtarzałam jak mantrę to jedno, jedyne zdanie, którego tak nienawidziła: "Nie jestem na studiach medycznych po to, by się obijać i imprezować." I takie sytuacje były dla nas rutyną, bo ona nie przejmowała się szkołą aż tak bardzo, jak ja.
      W autobusie był straszny tłok, co tylko pogorszyło moje samopoczucie. Przecisnęłam się przez tłum i dotarłam na środek autobusu, opierając się o barierkę. W lewej dłoni trzymałam turkusową, zniszczoną i wielokrotnie posklejaną taśmą teczkę z notatkami, a na prawej ręce miałam zawieszoną torebkę. Postanowiłam przeczytać wszystko jeszcze raz, by jakoś spożytkować czas, w którym musiałam dostać się na uczelnię. Przypominałam sobie zdanie po zdaniu, starając się ignorować hałas.
      Z każdym przystankiem ludzi przybywało, a ich głosy stopniowo zaczynały mnie drażnić. Puściłam się na chwilę barierki, by poszukać w torebce słuchawek, z którymi od zawsze się nie rozstawałam. Wydawało mi się, że wkładałam je do niej dziś rano, ale jak na złość nie mogłam ich znaleźć.
      Nagle kierowca gwałtownie zahamował. Zachwiałam się niebezpiecznie i zrobiłam krok do tyłu, starając się utrzymać równowagę, z resztą tak samo jak wszystkie pozostałe osoby w autobusie, które były nieostrożne. Większość z nich miała to szczęście i ją odzyskała, lub przynajmniej wpadła na jakąś szybę. Ja nie.
      Byłam już psychicznie przygotowana na spotkanie z podłogą, kiedy przed upadkiem uchroniły mnie czyjeś silne ramiona.
      — Uważaj. — Usłyszałam przy uchu niski, głęboki głos. Kiedy tylko moje platformy odzyskały przyczepność, a ciało równowagę, wyplątałam się z uścisku mojego wybawiciela i odwróciłam się w jego stronę.
      — Dziękuję — mruknęłam lekko zażenowana, że zrobiłam z siebie ofiarę na oczach całego autobusu.
      Chłopak już stracił mną zainteresowanie, co wywnioskowałam po jego wzroku wpatrzonym w coś za szybą. Wykorzystałam sytuację i przyjrzałam się mu, krzywiąc się machinalnie. Miał na sobie czarne, poszarpane spodnie z dziurą na kolanie i biały, potargany podkoszulek, który wyglądał na celowo podpalony w kilku miejscach, a na ramiona zarzucił ciemny polar. Jego krótkie, czarne, zmierzwione i ułożone w pozornym nieładzie włosy były krócej obcięte przy skroniach, a te dłuższe na czubku głowy były postawione do góry.
      Nagle odwrócił się w moją stronę, jakby wyczuł, że mu się przyglądam. Jego niebieskie oczy prześwietlały mnie na wylot z chłodem i obojętnością, którą nie trudno było mi zauważyć. Poczułam, że się czerwienie, kiedy przez dłuższy czas nie odrywał od mnie wzroku.
      — Nie pali się w miejscach publicznych — zwróciłam mu uwagę, kiedy tylko zauważyłam, że trzyma papierosa między wargami. Uznałam, że rozmowa będzie lepszym wyjściem niż ta niezręczna cisza.
      Chwyciłam się znów rurki, z ulgą zauważając, że zadziałało — odwrócił wzrok. Miałam ochotę wysiąść na wcześniejszym przystanku, by tylko znaleźć się w bezpiecznej odległości od niego. Jego głos przyprawiał mnie o dreszcze, a spojrzenia starałam się unikać za wszelką cenę, bo jego oczy wyglądały jak oczy trupa. Czułam się przy nim niepewnie. Był jednym z tych typów mężczyzn, których starałam się unikać za wszelką cenę.
      — Nie odpaliłem papierosa — odpowiedział cicho.
      Do tego bezczelnym typem. Jęknęłam w duchu.
      — Jeszcze nie odpaliłem — dodał po chwili milczenia, wyciągając z kieszeni czarną zapalniczkę. Byłam pewna, że robi mi na złość.
      Nie odezwałam się. Miałam dość całej tej sytuacji, więc odwróciłam się do niego bokiem, opierając się łokciami o poziomą barierkę. Miałam nadzieję, że straci zainteresowanie całą tą rozmową.
      — Jak masz na imię?
      Cholera.      — Lily — wykrztusiłam, patrząc na czubki moich szpilek, które w tamtym momencie wydały mi się niezwykle ciekawe.
      — I naprawdę nie interesuje cię, jak ja się nazywam, Lily? — Moje imię w jego ustach zabrzmiało niemal szyderczo. Już miałam coś powiedzieć, ale uciszył mnie ruchem dłoni. — Nawet jeśli, to powinnaś spytać chociażby z grzeczności. Może po prostu jesteś niewychowana?
      Zmroziło mnie. Zesztywniałam i spojrzałam na niego oczyma ciskającymi gromy. Jeśli mój wzrok potrafiłby zabijać, to chłopak już trzy razy padłby trupem. Zirytował mnie swoimi słowami do tego stopnia, że znalazłam sobie na tyle odwagi, by się odezwać.
      — Jestem dobrze wychowana, dlatego wiem, że nie rozmawia się z nieznajomymi. Skończmy tę bezsensowną konwersację, okay?
      Nie spuszczał ze mnie wzroku. Jego jasne tęczówki przewiercały mnie na wylot. Nie odpowiedział, ale kiwnął głową, a ja wróciłam do biologii. Założyłam słuchawki, starając się go ignorować. Kątem oka zauważyłam, że wyjął z ust papierosa i schował go razem z zapalniczką do kieszeni, ale zaraz zbeształam się w myślach za to, że zwracałam na niego uwagę. Kazałam samej sobie skupić się na nauce.
      Po kilku minutach autobus zatrzymał się na moim przystanku, więc zadowolona wygramoliłam się z niego, celowo unikając kontaktu wzrokowego z moim Bohaterem Od Siedmiu Boleści. Niestety, to nie był mój szczęśliwy dzień.
      — Nazywam się Andy, gdybyś jednak chciała wiedzieć. — Usłyszałam już po raz drugi tego dnia szept przy uchu, zaraz po tym jak rozsuwane drzwi autobusu się zamknęły. Na przystanku zostałam tylko ja i on. Zadrżałam i odwróciłam niepewnie głowę. Blond kosmyki przesłoniły mi trochę widoczność, ale zauważyłam jego ciemną sylwetkę znikającą w tłumie ludzi.
      Otrząsnęłam się i udałam dokładnie w przeciwną stronę, w kierunku uczelni, wyrzucając obraz tego irytującego chłopaka z głowy.
✖ ✖ ✖ 
      Po lekcjach siedziałam w kawiarni, znajdującej się zaraz obok mojej szkoły. Starałam się skupić i jeszcze raz przejrzeć notatki z dzisiejszej lekcji z anatomii, ale o piętnastej w „Café Creme” był straszny tłok i cały czas łapałam się na tym, że przysłuchiwałam się rozmowom innych ludzi, zamiast się uczyć. Zrezygnowana wrzuciłam notatki do torebki, oparłam łokcie na drewnianym blacie i zaczęłam masować swoje skronie.
      — Hej, wszystko dobrze, Lily?
      Uniosłam głowę i wymusiłam uśmiech. Wysoki, jasnowłosy chłopak w firmowej, zielonej koszulce przyglądał mi się z troską, kładąc dużą kawę w moim ulubionym kubku na stoliku.
      — Tak, Dean. Po prostu mam dość na dzisiaj. — Starałam się brzmieć w miarę optymistycznie.
      Tak naprawdę nic nie było dobrze. Bolała mnie głowa, nogi miały dość szpilek, a żołądek domagał się porządnego obiadu, ale wiedziałam, że wystarczyłoby jedno napomknięcie o tym, że jestem zmęczona, i blondyn przysiadłby się do mnie, całkowicie ignorując swoją pracę. Nie chciałam, by znów miał przeze mnie problemy.
      — Zadzwonię wieczorem — mruknął, a ja wiedziałam, że nie udało mi się go oszukać. Z resztą za dobrze mnie znał, by nabrać się na coś tak prostego. Przychodziłam tu każdego dnia od dwóch lat.
      — Dzięki — uśmiechnęłam się lekko, odprowadzając go wzrokiem, gdy szedł w stronę jednego ze stolików. Doceniałam to, że chciał mi pomóc. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że musi pracować, ale żałowałam, że jednak się do mnie nie dosiadł, bo on zawsze wiedział, jak poprawić mi humor. Sięgnęłam po swoją kawę i przechyliłam kubek do ust, czując rozchodzące się wewnątrz mnie ciepło. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jej potrzebowałam.
      Oparłam głowę na krześle i wyjrzałam przez okno. Stolik, przy którym siedziałam, był moim ulubionym, ponieważ miałam z niego widok na całą ulicę, a co za tym idzie na moją uczelnie, z której właśnie w tym momencie zaczęli wychodzić studenci. Spojrzawszy na zegarek, wcale się nie zdziwiłam — była piętnasta dziesięć, co oznaczało, że skończyły się zajęcia.
      Chwyciłam kubek w obie dłonie, ponownie opierając swoje łokcie na stoliku i przechyliłam naczynie do ust. Wypatrywałam w tłumie nastolatków znajomej burzy brązowych loków, a gdy nareszcie zauważyłam ją w towarzystwie kilku koleżanek, podeszłam do lady, za którą stał Dean, ignorując błagające o litość pięty.
      Spojrzał na mnie, zanim zdążyłam się odezwać.
      — Kokosowe latte dla Catt?
      Kiwnęłam głową.
      — I jakieś dobre ciastko. Pewnie będzie głodna.
      — Już się robi! — zapewnił mnie i zasalutował niczym w wojsku. Zaśmiałam się i wróciłam na miejsce, dobierając się znów do mojego rozgrzewającego napoju. Byłam pewna, ze jeśli tak dalej pójdzie, to zanim Catt się tu pojawi, zdążę go skończyć.
      Jednak dziewczyna nie dała na siebie długo czekać. Kilka minut później przestąpiła próg „Café Creme”, żegnając się ze wszystkimi koleżankami. Dosiadła się do mnie, bez słowa wyjmując mi kubek z dłoni i upiła z niego kilka łyków.
      — Ej, zamówiłam ci twoją! — zawołałam oburzona, krzywiąc się machinalnie na dźwięk własnego, jak na mój gust trochę zbyt wysokiego głosu, który wywołał pulsowanie z tyłu mojej głowy. — Przecież nie lubisz cynamonowej.
      Niechętnie odłożyła kawę na stolik i uśmiechnęła się szeroko.
      — Nieważne. Nie wyspałam się i cały dzień przetrwałam tylko dlatego, że myślałam o kawie — przyznała, zdejmując z ramion czarny sweterek i jednocześnie odsłaniając swoją bluzkę w zielone kwiaty. — Musiałam się czegoś napić, jestem padnięta po dzisiejszych zajęciach. Wszyscy się na mnie uwzięli! Dzisiaj miałam zajęcia z tą nową profesorką od angielskiego. Nie dość, że na samym początku...
      Uśmiechnęłam się i słuchałam jej z pobieżnym zainteresowaniem, starając się przynajmniej sprawiać pozory w jakikolwiek sposób zaciekawionej jej opowieścią. Tak naprawdę doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak wyglądały jej zajęcia, bo dzisiaj też miałam dwie godziny literatury. Byłam jednak przyzwyczajona do tego, że Catt zaraz po opuszczeniu uniwersytetu miała całe mnóstwo niespożytkowanej energii, którą musiała w jakiś sposób wykorzystać. Nie skomentowałam również tego, że spała dzisiaj do dziewiątej, w przeciwieństwie do mnie. Prędzej ja mogłam narzekać na brak snu, niż ona. A jednak milczałam.
      Zanim skończyła opowiadać, Dean zdążył przynieść jej kawę. Uśmiechnęła się do niego nie przestając trajkotać, a chłopak na odchodnym rzucił mi współczujące spojrzenie.
✖ ✖ ✖ 
      Do domu wróciłyśmy dopiero około siedemnastej. Dean spisał się na szóstkę, przynosząc nam w „Café Creme” dwie gorące szarlotki z lodami waniliowymi, więc postanowiłyśmy dotrzymać mu jeszcze przez chwilę towarzystwa, a następnie gdy skończył zmianę pozwoliłyśmy się mu odprowadzić pod blok. Catt zaproponowała mu, by wszedł, ale szybko się ulotnił, wymawiając się przyjazdem rodziny. Nie nalegałam, bo miałam na uwadze to, że i tak mam mało czasu na naukę.
      Razem z Catt wynajmowałyśmy mieszkanie na skrzyżowaniu Vigmore i Sanders Street w Londynie. Nasz blok był jednym ze starszych na tej ulicy, ale nie mogłyśmy narzekać, bo utrzymany był w naprawdę dobrym stanie. Chociaż mogłam się założyć, że swój niepowtarzalny urok zawdzięczał przede wszystkim naszej sąsiadce, 60–letniej emerytce Joann Riggs, która dbała o mały ogródek znajdujący się przed i za budynkiem, a także dobrowolnie sprzątała i ozdabiała świeżymi kwiatami wszystkie klatki schodowe, dzięki czemu wchodząc do środka można było wręcz poczuć ciepłą, rodzinną atmosferę. Jedynym pomieszczeniem, o które musiałyśmy dbać, było więc nasze mieszkanie.
      Nie było ono duże. Korytarz prowadzący od drzwi miał kształt litery "T". Poustawiane były w nim szafki na buty, a na ścianach oprócz wieszaków wisiały także zdjęcia moje i Catt z różnych etapów naszego życia. Naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowała się mała łazienka, z prysznicem, ubikacją i dwoma zlewami; po prawej stronie wybudowana była dość nowoczesna kuchnia, w której spokojnie oprócz lodówki i blatów mieścił się kwadratowy stolik dla dwóch osób, oraz średniej wielkości salon, który brunetka urządziła w jasnych odcieniach beżu i zieleni. Natomiast gdy wchodziło się do lewego rozwidlenia korytarza, można było zobaczyć dwa pokoje, które różniły się od siebie tylko tym, że jeden był niebieski, a drugi zielony, oraz dodatkowo ja swój sprzątałam, a moją współlokatorce nigdy nie przeszło to przez myśl. Układ przestrzenny i meble były dokładnie takie same.
      Jak na dwie dwudziestoletnie studentki na pierwszym roku medycyny, które nie pracowały, żyło nam się bardzo dobrze. I nie ukrywam, że było to zasługą naszych rodziców, a przede wszystkim moich. Miałam jednak postawione ultimatum — studia, staż, a potem praca. Do czasu, aż się nie ustatkuje, utrzymywał mnie ojciec. I to dlatego ostatnimi czasy szkoła była dla mnie najważniejsza.
      Od razu po powrocie zaszyłam się w moim pokoju, zadowalając się kawałkiem pizzy zamówionej wcześniej przez Catt, bo szarlotka w „Café Creme” skutecznie zmniejszyła mój apetyt. Musiałam przyszykować się na następny dzień do szkoły, a tym razem chciałam się wyspać. Przebrałam się szybko w czarną bokserkę i dresy, a włosy związałam w koka, postanawiając, że ogarnę się rano. Nie przejmowałam się tym, że mój pokój nie jest posprzątany i chrzaniłam to, że rano obudzę się wśród książek. Postanowiłam się uczyć do czasu, aż wytrzymam i nie usnę. Musiałam zadowolić ojca.
      Jednak wszystkie moja zamiary zostały pokrzyżowane przez dzwonek telefonu. Jęknęłam przeciągle, sięgając po niego. Odebrałam, nie siląc się nawet na to, by sprawdzić, kto dzwoni.
      — Tak?
      — Cześć, Lily — mruknął głos po drugiej stronie.
      Spojrzałam szybko na wyświetlacz i znów przyłożyłam telefon do ucha. W myślach wymierzyłam sobie mentalnego liścia. Przecież Dean miał zadzwonić, a ja o tym zapomniałam.
      — Cześć. Myślałam, że skoro rozmawialiśmy jak nas odprowadzałeś, to nie będziesz już dzwonić — powiedziałam zgodnie z prawdą, kładąc się na plecach na łóżku. Jego telefon zaskoczył mnie tym bardziej, że przecież już wcześniej zamieniliśmy kilka słów, a mi wydawało się, że mój dobry humor wrócił i nie było po mnie widać wcześniejszego zmęczenia.
      — Coś cię gryzło, zanim przyszła Catt. A ja mówiłem, że zadzwonię. Więc, hm, właśnie to robię. — Słyszałam lekkie rozbawienie w jego głosie, ale odchrząknął i w myślach widziałam, jak wyraz jego twarzy zmienia się z radosnego na poważny. Był spostrzegawczym chłopakiem, momentami aż za bardzo.
      — Byłam zmęczona, Dean — wyjaśniłam, uśmiechając się lekko. — Ale twoja szarlotka poprawiła mi humor i zaraz idę spać. Nie przejmuj się mną, tylko leć do rodziny.
      Odetchnął z ulgą i mruknął coś na pożegnanie, zanim rozłączyłam się, rzucając szybkie „pa”. Odłożyłam telefon na stolik i sięgnęłam po książki. Nie zamierzałam jeszcze iść spać, ale lepiej było, że on tego nie wiedział.
✖ ✖ ✖ 
szczerze mówiąc jestem kompletnie zaskoczona pozytywnym odbiorem tego fanfiction — co jednak wcale nie zmienia faktu, że tak strasznie się cieszę, że coś zaskoczyło! jeśli ktoś bardzo, ale to bardzo chce przeczytać kolejne rozdziały, to wszystkie aż do szóstego znajdują się na wattpadzie (link po lewej) ale uprzedzam, że kolejne będą pojawiały się tutaj co 2-3 dni żebym mogła nadgonić, a potem równo tu i na wattpadzie. ;)
V.