środa, 4 marca 2015

Czwarte spotkanie

      Tego dnia wyszedłem z domu w lekko kiepskawym humorze, bo wiedziałam, że ona na pewno będzie na przystanku. To nie to, że nie lubiłem jej towarzystwa, bo wręcz przeciwnie — naprawdę podobało mi się, kiedy się rumieniła, kiedy ciągle odwracała wzrok i kuliła się machinalnie, gdy przysuwałem się w jej stronę, bo uwielbiałem wprawiać kobiety w lekkie zakłopotanie. Po prostu miałem świadomość, że wraz z momentem, w którym dowie się, jaki naprawdę jestem, najprawdopodobniej przestanie się do mnie odzywać, a ja nie będę miał z kim rozmawiać w drodze do pracy. To, że była grzeczną i ułożoną córeczką tatusia było widać na pierwszy rzut oka. Nienaganny ubiór, dobre maniery, cichy, opanowany głos i jeszcze te notatki. Kto normalny uczy się w autobusie, jadąc do szkoły?
Ja byłem jej zupełnym przeciwieństwem. Nie przykładałem się do niczego, przez całe życie liczyłem tylko i wyłącznie na szczęście, a momentami zachowywałem się gorzej niż pięciolatek. Lily na razie o tym nie wiedziała, ale zdawałem sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu. Chwilowo postanowiłem jednak grać na zwłokę, by móc ją uwieść i dopisać do długiej listy dziewczyn, które miałem okazję wykorzystać, perfidnie porzucić i bonusowo złamać im serce. Lily była jednak dla mnie w pewnym sensie wyzwaniem — pierwszą dziewczyną, przy której musiałem się chociaż trochę wysilić, bo nie wyglądała na taką, która z miejsca wskoczyłaby mi do łóżka. 
Poprawiłem kołnierz skórzanej kurtki, którą dzisiaj rano w pośpiechu narzuciłem na plecy, kiedy skręciłem w ciasną uliczkę prowadzącą do mojego przystanku autobusowego. Wczorajszego dnia nie tknąłem alkoholu, ale bardzo wcześnie wstałem, bo nie chciałem przypadkiem podpaść znowu Ethanowi. Byłem zmęczony, a jednocześnie zdeterminowany, by przekonać do siebie blondynkę, przez co na mojej twarzy pojawiały się co rusz dziwne grymasy, przypominające wybuchową mieszankę zmęczenia, podekscytowania, samozadowolenia, pewności siebie i momentami również lekkiej dezorientacji i rozdrażnienia, bo od samego rana nie miałem jeszcze w ustach ani jednego papierosa. Przejechałem dłonią po twarzy i westchnąłem cicho, wsiadając do autobusu, który jak na zawołanie pojawił się na miejscu kilka minut po mnie. 
Od razu ją zauważyłem. Wsiadłem tylnymi drzwiami, podczas gdy ona opierała się o barierkę prawie na samym początku pojazdu. Dzielił nas ogromny tłum ludzi, przez który nie sposób było się przecisnąć. Zirytowałem się, przestępując w zdenerwowaniu z nogi na nogę, ale nie dziwiłem się jej zachowaniu. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, nie byłem zbyt miły w stosunku do niej, a w dodatku nawet się z nią nie pożegnałem. 
Potem wypominałem sobie cały dzień, że zachowałem się jak tchórz. Faktycznie, ale zrobiłem to tylko dlatego, żeby mieć czas na wymyślenie… czegoś. Nie chciałem, by na samym początku naszej znajomości dowiedziała się, jak bardzo zniszczony jestem. Bo kiedy odbiła pałeczkę i spytała, czemu jechałem wtedy później, dotarło do mnie, że jeśli chciałbym być z nią szczery, musiałbym jej powiedzieć, że nie wstałem na czas, bo miałem przeogromnego kaca po imprezie wszechczasów. A kiedy wyobrażałem sobie minę, jaką zrobiłaby po usłyszeniu moich słów, całkowicie odechciało mi się całej rozmowy. I z jakiegoś powodu nie chciałem kłamać. 
Zdawałem sobie również sprawę, że mogła to źle odebrać. Widziałem zaciskające się usta i gulę, która wytworzyła się w jej gardle. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak kruchą i niepewną osobą jest, bo brakowało tylko, bym dodał jeszcze jedno zdanie i mógłbym przysiąc, że jej wzrok by się zaszklił. Dlatego w tamtym momencie obiecałem sobie, że to naprawię, choć nie miałem jeszcze pojęcia, co jej powiem. Cokolwiek, byleby w końcu móc pochwalić się kolejnym osiągnięciem w dziedzinie związków — złamaniem kogoś, kto nigdy się nie łamie, rozkochaniem w sobie do granic możliwości kogoś, kto nie zakochuje się w byle kim i sprawieniem, by ktoś kto ma u stóp cały świat, nie widział świata poza moją osobą. 
Kiedy tylko autobus zatrzymał się na naszym przystanku, wyskoczyłem z niego. Chwile rozglądałem się i kiedy tylko w tłumie mignęła mi jej sylwetka, podbiegłem do niej i chwyciłem jej nadgarstek, przybierając najbardziej przepraszający wyraz twarzy, na jaki było mnie w tamtej chwili stać. 
— Poczekaj. 
Z początku obróciła się gwałtownie i chciała wyrwać rękę z mojego uścisku, ale kiedy jej oczy napotkały moje, przestała się szamotać. Była wyraźnie obojętna i zimna, jakby pogodzona z tym, że będę chciał z nią porozmawiać. Skrzywiła się lekko, przygryzając dolną wargę. 
— Na co? — mruknęła cicho, odwracając wzrok po kilku sekundach ciszy. Jej oczy przypominał ślepia spłoszonej zwierzyny, która przygląda się myśliwemu. Zorientowałem się, że ciągle trzymam jej rękę, więc cofnąłem dłoń, a ona zarumieniła się i pochyliła głowę do przodu, by skryć policzki za włosami. Mentalnie przybiłem sobie piątkę, jednak udało mi się ukryć emocje pod maską stoickiego spokoju i tak bardzo dla mnie charakterystycznego, udawanego poczucia winy. 
— Tak w sumie, to chciałem się tylko przywitać — odpowiedziałem, rozmasowując sobie kark. — I przeprosić, że wtedy tak ostro zareagowałem i szybko wysiadłem z tego cholernego autobusu. — Na usta cisnęło mi się słowo „uciekłem”, ale nie byłem zdolny go wypowiedzieć, nawet, jeśli oczekiwała po mnie przyznania się do błędu. Natomiast Lily zareagowała wyłącznie na przekleństwo, krzywiąc się lekko. 
— Nic się nie stało — wzruszyła ramionami, wyraźnie speszona moją obecnością. Zaciskała dłonie na pasku od torebki, odgarniając co jakiś czas z twarzy krótkie kosmyki rozpuszczonych włosów i usilnie ignorowała mój wzrok. Nie uważałem jednak sprawy za zamkniętą, więc postanowiłem jeszcze trochę ją podręczyć i sprawić, by atmosfera pomiędzy nami nieco się ociepliła. 
— Studiujesz tam? — spytałem, wskazując ręka w kierunku budynku stojącego po drugiej stronie ulicy. Nawet nie spojrzała na moją rękę, skupiona na czubkach własnych szpilek, ale chyba domyśliła się, o co mi chodzi. 
— Tak — szepnęła, unosząc głowę z cichym westchnieniem i zatrzymała wzrok na obiekcie mojego zainteresowania. Nadal nie mogłem wyczytać z jej przejrzystych, niebieskoszarych tęczówek tego, co tak bardzo pragnąłem w nich zauważyć. — Pierwszy rok medycyny. 
Otworzyła usta, by jeszcze coś dodać, ale w ostatniej chwili się wycofała, wyraźnie niepewna siebie. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że jest to spowodowane moim wcześniejszym zachowaniem; kiedy ostatnio wykazała minimalne zainteresowanie moją osobą, zbyłem ją z niczym. Postanowiłem jej trochę pomóc, choć przecież nie mogłem mieć pewności, co chciała powiedzieć. 
— Ja nie studiuję — przyznałem, a ona przelotnie na mnie spojrzała. To wystarczyło jednak, bym wiedział, że trafiłem w dziesiątkę. — Pracuję w sklepie muzycznym na Denmark Street. Rose Morris, może nawet znasz. 
Potwierdziła cichym mruknięciem i skinęła głową potakująco, przenosząc spojrzenie dużych oczu na dobrze widoczną z tego miejsca ulicę, na której znajdował się cel mojej dzisiejszej podróży. 
— Chyba powinnam już iść, spóźnię się na pierwszy wykład — powiedziała nagle, przygryzając dolną wargę i założyła kolejny kosmyk blond włosów za ucho, usilnie unikając okazania choćby przelotnego zainteresowania moją osobą. 
Jeszcze przez chwilę patrzyła na swoje buty, ale kiedy jej wzrok ponownie powędrował na zegarek, ruszyła w stronę szkoły, odwracając się w połowie drogi, a ja mogłem przysiąc, że się zarumieniła. Wpatrywałem się w jej kremowy sweterek i z uwagą obserwowałem, jak pewnie stąpa po chodniku w cholernie wysokich szpilkach. I jakim byłbym facetem, gdybym nie zwrócił uwagi na czarne spodnie, idealnie opinające jej szczupłe nogi? 
A kiedy w końcu zniknęła w tłumie uczniów pod uniwersytetem, byłem z siebie dumny, że wczoraj nie wypiłem ani grama alkoholu i wypaliłem tylko jednego papierosa. Przynajmniej w jakimś stopniu naprawiłem to, co spierdoliłem tydzień wcześniej.
✖ ✖ ✖ 
      Od kilkunastu minut w sklepie panowała całkowita cisza, którą co jakiś czas zakłócało tylko skrzypienie fotela Ethana siedzącego na zapleczu. Wykorzystując chwilową nieuwagę mojego szefa usiadłem na krześle za ladą, opierając się o nie wygodniej i nie zastanawiając się długo nad tym, co robię, zarzuciłem ciężkie wojskowe buty na ciemny blat. Uśmiechnąłem się półgębkiem i przymknąłem oczy, rozkoszując się chwilą spokoju, a po chwili uniosłem obie ręce i podłożyłem je sobie pod głowę, sunąc wzrokiem po całym pomieszczeniu. Jeśli tak miałaby wyglądać moja praca, to mógłbym się stąd nawet nie ruszać. 
Kilka minut później do moich uszu doleciał przytłumiony odgłos dzwonka, co znaczyło, że ktoś właśnie wszedł do środka. W ekspresowym tempie opuściłem nogi na ziemię, a dosłownie ułamek sekundy później zza kotary wychylił się Ethan, sprawdzając, jak sobie radzę. Od ostatniego incydentu pilnował mnie bardziej, niż ja siebie samego. 
— Wstań — warknął tylko i wrócił na swoje miejsce. Uśmiechnąłem się kpiąco i zaśmiałem cicho pod nosem, wyobrażając sobie jego minę, gdyby zobaczył mnie jeszcze parę chwil wcześniej. Podniosłem się niechętnie z wygodnego krzesła i udałem się w stronę potencjalnej klientki, która stała przy dziele z gitarami akustycznymi. 
— Witam w Rose Morris, w czym… — zacząłem profesjonalnie, ale kiedy spojrzała w moją stronę, przerwałem. Uśmiechnąłem się szeroko, zauważając, że również mnie rozpoznała. Szatynka pojawiła się tu tydzień i dwa tygodnie temu o tej samej porze, ale uznałem to za zwyczajny zbieg okoliczności. — No proszę, znów się spotykamy. 
Zaśmiała się cicho, spuszczając wzrok. Czasami irytował mnie fakt, że każda dziewczyna zachowywała się przy mnie tak samo, ale na dłuższą metę chyba nie powinienem narzekać. 
— Chciałam wypróbować tę gitarę, co ostatnio — przyznała cicho, unosząc kąciki ust do góry i podniosła głowę, by napotkać moje oczy. — Ale dziś przyniosłam nuty, więc tym razem będę mogła sama się przekonać, czy jest taka dobra, jak mówiłeś — dodała, a ja z zadowoleniem zauważyłem, że w miarę upływu czasu stawała się coraz bardziej rozmowna. Pokiwałem ochoczo głową, wprawnym ruchem zdejmując ze ściany tego samego akustyka, co poprzednio, a ona chwyciła go jedną ręką i popędziła w stronę krzeseł, na których ostatnio siedzieliśmy.
— To, co grałeś mi za pierwszym razem, było Metalliki, prawda? — spytała, kiedy już usadowiła się na stołku, a ja przycupnąłem naprzeciw niej. Zmarszczyła brwi w zamyśleniu, oczekując ode mnie jakiejś odpowiedzi. 
Pokiwałem tylko głową, nie wiedząc do czego zmierza. Zachichotała cicho, przyklaskując sobie kilka razy. 
— Wiedziałam. A za drugim razem? Wiesz, wtedy, kiedy zgubiłam te teksty i w ogóle — drążyła temat, zaciskając usta w wąską kreskę. Westchnąłem, dając jej wymowny znak oczyma, że miała grać, ale ona prychnęła cicho i machnęła ręką ze zniecierpliwieniem. — Co to było? 
 Smells Like Teen Spirit. Nirvany — mruknąłem, wymownie spoglądając na gitarę, którą ciągle trzymała w rękach. Usatysfakcjonowana odpowiedzią uśmiechnęła się szeroko, łapiąc w końcu gryf jedną dłonią i przykładając drugą do pudła. 
— Śpieszy ci się gdzieś, że tak ciągle wywracasz tymi oczami? — spytała retorycznie, w końcu zauważając mój niecierpliwy i zaciekawiony wzrok. Zrobiła minę obrażonego trzylatka, ale rozchmurzyła się w mgnieniu oka i zachichotała cicho. — Po prostu chciałam poznać twój gust muzyczny. Mój jest nieco inny, ale przygotowałam się i znalazłam chwyty do akustycznego coveru. — Uśmiechnęła się z satysfakcją, wyjmując nuty z torby przewieszonej przez jej ramie. Ułożyła je sobie na kolanach i przygryzła nerwowo wnętrze policzka, nagle tracąc całą wcześniejszą pewność siebie. 
Trąciłem jej kolano swoim, by dodać jej otuchy. 
— Może nigdzie się stąd nie wybieram, ale nie mamy całego dnia — przypomniałem jej cichym głosem, a ona odetchnęła momentalnie i w końcu zaczęła uderzać palcami w struny, zerkając co jakiś czas na kartkę. Od razu było widać, że nie ma w tym wielkiej wprawy. 
 You shout it loud, but I can't hear a word you say. I'm talking loud, not saying much — zanuciła, unikając mojego wzroku, a kiedy już otwierała usta, by zacząć kolejny wers, westchnęła głośno i ze złością uderzyła w drewnianą obudowę. Skrzywiłem się, posyłając jej piorunujące spojrzenie. — Przepraszam — speszyła się. — Po prostu nie lubię swojego głosu. 
Wzruszyłem obojętnie ramionami, przez co tylko jeszcze bardziej się zarumieniła, bo najprawdopodobniej oczekiwała z mojej strony gorliwego zaprzeczenia i wychwalania jej pod niebiosa. 
— Możesz tylko grać, nikt nie każe ci śpiewać. 
— Yhm — potaknęła bez przekonania, poprawiając ciemne loki opadające jej na twarz. — Mam przyjaciółkę, która całkiem nieźle sobie z tym radzi. Wiesz, ze śpiewaniem. — Machnęła ręką w nieokreślonym kierunku. — Pomyślałam, że jeśli nauczę się grać na gitarze, to kiedyś stworzymy coś swojego i… 
Urwała, wzdychając głośno. Przez chwilę przypatrywała się akustykowi, po czym podniosła na mnie nieśmiałe spojrzenie i podała mi go. Widząc obojętny wyraz mojej twarzy, trochę się rozluźniła, ale nadal była zażenowana swoją postawą, co nie trudno było zauważyć. 
— Tak czy siak, wezmę ją. Genialnie się na niej gra. — Przerwała w końcu zalegającą między nami ciszę. Prychnąłem, czując, jak kąciki moich ust mimowolnie wędrują ku górze. 
— Nie sądzę, żebyś miała jakieś duże porównanie, ale z całkowitą szczerością zapewniam cię, że nie zawiedziesz się na tym cudeńku. 
Zaśmiała się, a wcześniejsza napięta atmosfera nagle zniknęła, kiedy tylko ruszyłem w stronę kas z czarną gitarą w ręce, a szatynka ochoczo podreptała za mną.
✖ ✖ ✖ 
      Ashley i Louelle już od dłuższego czasu musieli siedzieć w salonie mojego mieszkania, bo na kanapie, podłodze, ławie i wszystkich szafkach leżały puste, szklane butelki po piwie, wódce i innych trunkach, a oni zaśmiewali się w najlepsze, wypuszczając z ust kłęby dymu w najróżniejszych kształtach. Nie przestali nawet, kiedy stanąłem w progu i oparłem się o framugę, przyglądając się im z zaciekawieniem. Najwyraźniej moja obecność wcale im nie przeszkadzała. 
— Nie powinienem bym dawać wam kluczy do mojego mieszkania — jęknąłem przeciągle, by zwrócić na siebie ich uwagę. Ciemne oczy szatynki zmierzyły mnie tylko nie do końca rozumnym spojrzeniem, aby po kilku chwilach całkowicie mnie zignorować i zająć się wciąganiem do płuc uzależniającego dymu. Natomiast Ashley zainteresował się mną na dłużej, ale raczej z tego powodu, że trzymałem z dłoni dużą butelkę Jacka Danielsa. 
— Tylko tego nam brakowało — wybełkotał, wyciągając w moją stronę dłonie i całkowicie ignorując to, co wcześniej do niego powiedziałem. 
Podszedłem do stołu i otworzyłem butelkę jednym stanowczym szarpnięciem. Nie mogąc się powstrzymać upiłem z niej kilka dużych łyków, oddając ją po dłuższej chwili przyjacielowi z krzywym uśmiechem. Dokładnie tak, jak się spodziewałem — ręce trzęsły mu się do tego stopnia, że kilka porządnych kropel spłynęło na mój dywan. 
— Masz więcej? — spytała Lou, odzyskując prawdopodobnie chwilową przytomność, podczas gdy ja wyjmowałem jej z pomiędzy palców papierosa i sam się nim zaciągałem. Nikotyna niemal od razu przeniknęła do mojego mózgu, a kąciki moich ust machinalnie powędrowały do góry, gdy szatynka wyrywała mi szluga z ręki i prychała gniewnie. 
— Tyle wam wystarczy — zapewniłem ją, dając jej spojrzeniem znać, że i tak wypiła już zbyt dużo, ale ona znów zatraciła się w swoim świecie, wpatrując się w palącą się końcówkę papierosa. Kiedy była pijana zachowywała się zupełnie inaczej, niż 90% ludzi i nikt nie próbował zrozumieć, co wtedy działo się w jej głowie. 
Przeniosłem wzrok na Ashleya, który na zmianę brał łyk trunku i zaciągał się drugim szlugiem. Zmarszczyłem brwi i rozglądnęłam się uważnie. Chwilę zajęło mi odnalezienie całej prawie pełnej paczki z fajkami w całym tym bałaganie, ale finalnie ja również trzymałem w ustach to małe cudo, które sprawiało, że momentalnie czułem się odstresowany i rozprężony. 
— Biersack — wymruczał chłopak takim głosem, jakby walczył sam ze sobą. Spojrzałem na niego przelotnie, dostrzegając na jego twarzy grymas zadowolenia pomieszanego z lekką niepewnością. Jednak chwilę później wszystko to zakryła maska względnego upojenia, kiedy wprowadzał do swoich płuc kolejną porcję dymu. — Co my byśmy bez ciebie zrobili? 
Lou ochoczo pokiwała głową na znak, że się z nim zgadzała, opierając kark na zagłówku kanapy. Uśmiechnąłem się szeroko, doskonale wiedząc, że nawet tego nie zauważyli. Chwyciłem w dłoń jedno z nieskończonych piw i opróżniłem butelkę do końca, czując, że alkohol stopniowo zaczyna przejmować kontrolę nad moim ciałem, a dla większego efektu zaciągnąłem się jeszcze papierosem i odchyliłem do tyłu, powoli wypuszczając dym z ust. 
— W następny czwartek jest jakaś impreza — przypomniałem sobie nagle, walcząc z uczuciem upojenia, które ogarnęło całe moje ciało. Przymknąłem powieki, izolując się od otaczającego mnie świata. — Coma mówił, że coś załatwi. Jesteście chętni? 
— Nie musimy chodzić do żadnych klubów — zaoponowała niemal od razu Lou, ale kiedy na nią spojrzałem, nie wydawała się być specjalnie przejęta tym, że jak zwykle miałem jej zdanie głęboko gdzieś. I czy tego chciała czy nie, ja nie pytałem się ich o zdanie, a jedynie po przyjacielsku informowałem ich, że mają nic nie planować na za tydzień. — Jest dobrze tak, jak jest — wybełkotała jeszcze, zanim zacisnęła swoje pełne wargi wokół papierosa i wykonała gwałtowny wdech. 
— To zależy, co Chris nam zaserwuje — powiedział Ash, tak samo jak ja zupełnie ignorując to, co powiedziała dziewczyna. W dłoni trzymał szklankę, którą uniósł do góry na znak toastu i opróżnił ją za jednym razem. Trzęsącymi się dłońmi wypełnił ją z powrotem Danielsem i popchnął ją w moją stronę. 
Chwyciłem naczynie w obie dłonie, zatapiając usta w słodkim napoju, krzywiąc się machinalnie, kiedy poczułem metaliczny posmak na języku. Jednak opuściłem szklankę dopiero, gdy miałem pewność, że nie została w niej ani jedna kropla. Zaśmiałem się chrapliwie, tracąc po woli władzę nad własnym ciałem i chwyciłem drugie piwo który pojawiło się w zasięgu mojego wzroku. 
— Podobno ostatnio zawarł jakąś nową „znajomość”. Nie był zbyt wylewny, bo nie miałem akurat przy sobie żadnych procentów, ale może być wesoło — odpowiedziałem, odruchowo unosząc butelkę do ust i śmiejąc się ze swojej, kiepskiej bo kiepskiej, ale gry słów. Ciągle było mi mało, szczególnie, że wolałem imprezy w większym gronie, przy głośnej muzyce i półnagich kobietach spoglądających na ciebie bardzo sugestywnie i zachęcająco. Ashley również nie wydawał się usatysfakcjonowanego, ale prawdopodobnie tylko ze względu na Louelle nie opuścił jeszcze mojego domu. 
— Jeśli to taka znajomość, o jakiej myślę, to z pewnością będzie wesoło — wybełkotał z wyraźnie plączącym się językiem, a ja uśmiechnąłem się do niego szeroko, ponownie przykładając szklaną butelkę do ust.
✖ ✖ ✖ 
wczoraj zaczęłam czytać Crooked Young od samego początku aż do 9 rozdziału i już widzę, że muszę dużo poprawić, a czas nie jest obecnie moim zwolennikiem ;_; może dzisiaj kilka słów krytyki z waszej strony? chciałabym wiedzieć, co mam poprawić; klik

2 komentarze:

  1. tylko, że nie ma dla mnie co poprawiać (tylko przecinki, ale to chyba każdy ma z nimi problem, więc to nic takiego no i drobne błędy) a tak w ogóle to dalej niecierpliwie czekam na nowy i tak bardzo lubię to fanfiction, że nawet nie masz pojęcia. pozdrawiam gorąco!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko jest okej, może tylko czasem pojawiają się błędy ortograficzne, ale ogółem nie ma się do czego przyczepić. Naprawdę. Więcej wiary w siebie :). Pozdrawiam i życzę ogromu weny.

    OdpowiedzUsuń