czwartek, 26 lutego 2015

Drugie spotkanie


      Nienawidziłem tego uczucia, kiedy budziłem się z tak cholernie mocnym bólem głowy, że najmniejszy ruch wywoływał bolesne kłucie w moich skroniach, każdy promień wznoszącego się nad Londynem słońca sprawiał, iż przez moją głowę przetaczał się huragan, ciało odmawiało posłuszeństwa na każdym kroku, a potem przed dwa dni moja skóra miała zapach wódki. A mimo tego z tak zwanym kacem budziłem się średnio co trzy, cztery dni. Maksymalnie pięć, jeśli akurat nie miałem ochoty pić.
      Czy potem żałowałem? Tak, ale jedynie podczas tych dni, kiedy musiałem zwlec się z łóżka przed szesnastą i coś zrobić. Tak samo jak w ten czwartek. Tak samo jak w każdy. Natomiast stan, w którym znajdowałem się tuż po tym, jak urywał mi się film, był tak cudowny i na dłuższą metę uzależniający, że nie umiałem odmówić sobie tej przyjemności.
      Jęknąłem przeciągle, przewracając się na drugi bok. Czy byłem aż tak pijany, że przez myśl mi nie przeszło, że warto by zasłonić wieczorem okienne żaluzje? Zakląłem pod nosem, nakrywając głowę poduszką i starałem się zapaść z powrotem w sen.
      Wspomnienia ostatniej nocy pojawiały się w mojej głowie z minuty na minutę coraz wyraźniej, odpędzając upragnioną nieświadomość jak natrętną muchę. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że pamiętam wszystko tylko do pewnego czasu, a potem nagle i gwałtownie urywa mi się film.
      Musiało być wesoło. Dawno się tak nie spiłem — pomyślałem, nagle zdając sobie sprawę, że to musiała być jakaś okazja, bo w klubach raczej nie mogłem sobie pozwolić na taką rozrzutność. I wtedy to do mnie dotarło — Jake wrócił, a my ekipą mieliśmy opić jego przyjazd. Skrzywiłem się, bo to oznaczało, że czworo skacowanych dwudziestojednolatków spało/rzygało/błąkało się po domu (niepotrzebne skreślić).
      Wstałem, starając się unikać spoglądania na okno. Rozejrzałem się po pokoju z ulgą stwierdzając, że jestem w nim sam, a na sobie mam czarne spodnie, które, o ile sobie przypominałem, miałem wczoraj na sobie. Byłem z siebie w pewnym sensie dumny, że będąc zupełnie nieświadom tego, co robię, nie zrobiłem niczego głupiego, bo sytuacja mogła być różna, a ja nie lubiłem budzić się u boku jakiejś przypadkowej laski i potem przed kilka tygodni żyć ze świadomością, że ona może do mnie zadzwonić i obwieścić mi, że jestem ojcem. Wtedy musiałbym się ustatkować, ewentualnie płacić jej alimenty, czyli znaleźć stałą prace, a co najgorsze — przestać imprezować i zachowywać się skrajnie nieodpowiedzialnie.
      Drzwi były otwarte, więc pchnąłem je otwartą dłonią. Mieszkanie nie należało do mnie, z czego w tamtej chwili kurewsko się cieszyłem, bo takiego bałaganu to chyba jeszcze na oczy nie widziałem, a miałem za sobą dość długi staż, jeśli chodziło o imprezowanie. Na szczęście ludzie, którzy spali teraz na podłodze, kanapie i fotelach byli mądrzejsi ode mnie i w salonie panował przyjemny półmrok. Rozglądnąwszy się pobieżnie, rozpoznałem wśród wielu twarzy Ashleya i Christiana. Koło pierwszego z wymienionych leżały Lou i Faith, a resztę osób widziałem pierwszy raz na oczy. Najprawdopodobniej byli to znajomi Jake’a jeszcze z czasów przed jego wyjazdem, kiedy kończył szkołę.
      W końcu znalazłem kuchnię, co w sumie nie było trudne, bo mieszkanie było stosunkowo małe. Przy blacie stał Jeremy, ale akurat w tym momencie nie zwracałem na niego uwagi. Moje gardło było suche i domagało się jakiegokolwiek płynu. Otworzyłem lodówkę i jęknąłem z zawodem, zamykając ją natychmiast. Była całkowicie pusta.
      — Sprawdź w szafkach — mruknął Jeremy, nawet na mnie nie patrząc. Posłusznie otwierałem wszystkie po kolei, ale znalazłem jedynie mąkę i paprykę, a dodatkowo kilka puszek piwa. Zrezygnowany oparłem się plecami o blat i zacząłem masować sobie skronie, które pulsowały o dłuższego czasu.
      — Gdzie my, kurwa, jesteśmy? — wychrypiałem, wywołując nikły uśmiech na twarzy chłopaka. Dopiero gdy na niego spojrzałem, zauważyłem, że na kuchence przed nim stoi garnek, a on miesza w nim coś drewnianą łyżką. — I co ty, do cholery, robisz?
     Nie umiał powstrzymać swojego rozbawienia. Najwyraźniej wczoraj postanowił trochę przypilnować towarzystwa i pamiętał więcej, niż ja, dlatego wszystkie moje pytania wydawały mu się dziwne.
      — Z tego, co wiem, to mieszkanie jednego z kumpli Jake’a.
      — A gdzie Jake? — Zmarszczyłem brwi. Nie przypominałem sobie, bym mijał go w salonie.
      — Zdjęło go wczoraj. Pewnie śpi w łazience z twarzą w pełnej misce.
      Tym razem to ja uśmiechnąłem się szeroko.
      — Bardzo przesadziliśmy? — spytałem, bo oczywiste było dla mnie, że było nieźle, chociaż nie pamiętałem, jak to wszystko się skończyło. Musiałem być naprawdę mocno wstawiony.
      Jeremy odwrócił się do mnie tyłem i zaczął mieszać coś w garnku. Jego koszulka była w kilku miejscach potargana i cuchnęła piwem smakowym, co wyczułem z odległości kilku metrów. Nie odezwałem się jednak, bo zdawałem sobie sprawę, że sam nie wyglądam (i nie pachnę) lepiej.
      — Trochę — powiedział w końcu, pochylając się nad naczyniem. Nie był zawiedziony, że nie uczestniczył tak naprawdę w zabawie, czego byłem pewien, bo nie wyglądał, jakby miał choćby najmniejszego kaca. Uśmiechał się tylko ironicznie. — Dużo mieszaliście. Piwa było w nadmiarze, z pięć zero siódemek na jakieś dziesięć osób i jeszcze okazało się, że jeden ze znajomych Jake’a jest dilerem. No i fajki, stary, okazało się, że każdy bez wyjątku pali. I nie dość, że prawie każdy wylądował prędzej czy później w toalecie, to jeszcze jak się obudzą, to będą mieli dwa razy większego kaca, niż normalnie.
      Spojrzałem na niego, a on zrozumiał mnie bez słów. Nawet  nie rzucił na mnie okiem, gdy znów otwierał usta:
      — Nie, ty dałeś radę do końca. Z resztą co się dziwić, jesteś z nas najbardziej doświadczony. Jeśli ktokolwiek był jeszcze na tyle trzeźwy, by jasno myśleć, to podziwiał twoją wątrobę. I żołądek. — Zmarszczył brwi, spoglądając na mnie. — I w sumie wszystkie narządy, jeśli wiesz, o co mi chodzi.
      Wybuchnąłem śmiechem, a Jeremy nie mógł już dłużej się powstrzymywać i dołączył do mnie. Nie trwało to jednak długo, gdyż moją głowę przeszył ból porównywalny do uderzenia w nią młotkiem. Złapałem się za nią i kiedy w miarę opanowałem sytuację, przejechałem dłonią po włosach, sprawiając, że były w jeszcze większym nieładzie, niż na początku.
      — Nie powiedziałeś mi, po chuj ci ten garnek. I co w nim robisz — przypomniałem cichym głosem, nadal mocno zachrypniętym.
      — Jak to, co? — oburzył się. — Herbatę.
      Zaniosłem się śmiechem, tym razem przezornie trzymając dłonie na skroniach.
      — W garnku?
      — Żeby dla wszystkich wystarczyło, idioto — fuknął i tupnął nogą, jak obrażona dziewięciolatka, wracając do mieszania naparu. Zdawałem sobie sprawę, że rozbawiał mnie specjalnie. Śmiech potęgował mój ból głowy, który i tak normalnie nie był do wytrzymania, a on od zawsze był złośliwą małpą.
      — Okay, nie wnikam, rób co chcesz. — Uniosłem ręce w obronnym geście, ale Jeremy tylko zaśmiał się i nalał mi do szklanki ciepłego napoju. Przechyliłem naczynie do ust, czując rozchodzące się wewnątrz mnie ciepło. Nagle coś przyszło mi do głowy. — Jaki mamy dzień tygodnia?
      Na ręce zawsze nosił zegarek, na który w tamtym momencie tylko rzucił okiem. Po jego minie wnioskowałem, że jego odpowiedź mi się nie spodoba. Nie myliłem się.
      — Czwartek. Godzina dziesiąta.
      Herbata, którą miałem właśnie w ustach, momentalnie znalazła się na podłodze i nogawce jego spodni.
      — Stary… — jęknął i potrząsnął nogą.
      Nie zwracałem na to uwagi. Wiedziałem tylko, że właściciel sklepu muzycznego w którym pracowałem nie będzie zbytnio zachwycony tym, że spóźniłem się dwie godziny, a dodatkowo nie odbieram telefonu. Nie miałem nawet pomysłu, gdzie mógłby się on znajdować, co nie poprawiało mojej sytuacji. Mogłem się wytłumaczyć chorobą, czy czymś podobnym, ale robiłem to już tyle razy, że przestał mi wierzyć, a to, czy będę tam jeszcze mógł pracować, było wątpliwe. A ja znów nawaliłem.
      — Kurwa, jestem trupem — schowałem twarz w dłoniach, wzdychając głośno.
✖ ✖ ✖ 
      Autobus jak zwykle był zatłoczony, a ja jak zwykle przeklinałem go za to w myślach. Czemu akurat ta linia musiała łączyć mój dom z miejscem pracy? Zawsze, kiedy wsiadałem do pojazdu, czułem się jak sardynka w puszce, a dojechanie na przystanek wydawało mi się zbawieniem.
      Oparłem się o barierkę i odkręciłem butelkę z wodą. Pomimo tego, że było to już druga, moje gardło nadal nie chciało ze mną współpracować, a nawet wręcz przeciwnie — z każdą minutą mówienie sprawiało mi coraz większy problem. Zacząłem zastanawiać się nad tym, że być może nie jest to wina alkoholu, a przeziębienia. Z tego, co mówił mi Jeremy, ostatniego wieczoru byliśmy dosłownie wszędzie, a noc nie należała do najcieplejszych.
      Autobus zatrzymał się gwałtownie, a ja uderzyłem plecami o metalowy pręt, o który się opierałem. Zajebisty początek dnia, Biersack — pomyślałem ironicznie i uniosłem wzrok, by poprzyglądać się ludziom z nadzieją, że przynajmniej oni odwrócą moją uwagę od nieprzyjemnego pulsowania w skroniach. Moją uwagę od razu przyciągnęła wysoka blondynka, która stała na samym środku pojazdu i niecierpliwie przebierała nogami. Jej włosy spięte były w luźnego warkocza, lecz były tak krótkie, że większość już z niego powychodziła. Miała na sobie jasne, przylegające do ciała rurki i czarną, koronkową bluzkę, a na nogach wysokie szpilki. Jej oczy zasłonięte były okularami, ale ja pamiętałem ich kolor. Były niebieskie.
      Jak ona się nazywała? Starałem się przypomnieć sobie choć pierwszą literę jej imienia, ale kac nie sprzyjał logicznemu myśleniu. Pamiętałem ją, na pewno. Uratowałem ją przed upadkiem na ziemię, kiedy tydzień temu kierowca gwałtownie zahamował. I przedstawiła mi się, do cholery, rumieniąc się przy tym i uciekając ode mnie wzrokiem.
      O mało nie zachłysnąłem się powietrzem, kiedy po kilku minutach nareszcie mnie oświeciło. Lily, dziewczyna, która sama zaczęła rozmowę, a potem kazała mi ją skończyć i się wypchać. Uśmiechnąłem się drwiąco.
      Już miałem do niej podejść, gdy przypomniałem sobie, jak wyglądam. W mieszkaniu kumpla Jake’a doprowadziłem się mniej więcej do dobrego stanu i nie miałem już czasu, by skoczyć do siebie. Co prawda przejeżdżałem obok mojego mieszkania, ale miałem świadomość, że z każdą minutą spóźnienia Ethan denerwuje się coraz bardziej. Miałem więc na sobie wczorajsze ubrania, z wyjątkiem jakiejś czystej koszulki, którą znalazłem w sypialni, moje włosy przyzwyczajone do żelu odstawały we wszystkie możliwe strony i zdawałem sobie sprawę, że widać, w jakim stanie fizycznym znajduje się mój organizm.
      Tydzień temu blondynka nie była zbyt rozmowna, a wyglądałem przyzwoicie. Dzisiaj mogłaby się mnie przestraszyć, czy coś. Wolałem nie ryzykować.
      Autobus zatrzymał się na moim przystanku, więc wyskoczyłem na chodnik. Lily również, ale innymi drzwiami. Przyglądałem się jej do czasu, aż wreszcie mnie zauważyła. Przystanęła na chwilę, patrząc na mnie w lekkim osłupieniu. Uśmiechnąłem się drwiąco i obróciłem na pięcie, odchodząc w stronę Denmark Street.
      Spojrzałem na zegarek, który wskazywał już prawie jedenastą. Ciekawe, czemu dzisiaj jechała tak późno?
✖ ✖ ✖ 
      Kazanie trwało już od dobrych piętnastu minut. Staliśmy na zapleczu, a czerwony na twarzy Ethan darł się na mnie od czasu, kiedy tylko przestąpiłem próg sklepu. Bawiłem się plakietką przyczepioną do mojej firmowej koszulki, starając się słuchać tego, co do mnie mówił. Z każdym jego słowem coraz bardziej rozsadzało mi głowę, ale wiedziałem, że jeśli mu przerwę, to nie będę miał po co więcej pokazywać się w Rose Morris. A tak to mogłem mieć przynajmniej maleńką nadzieję, że jeszcze mnie nie zwolni.
      — Jesteś dziecinny, kompletnie nieodpowiedzialny, leniwy… — wyliczał na palcach Ethan, a ja starałem się nie uśmiechać, bo to jeszcze bardziej by go rozjuszyło. Może czułbym się w jakikolwiek sposób zawstydzony, gdyby nie to, że zdawałem sobie sprawę ze wszystkich moich wad. Nikt nie jest idealny. — I nie wiem, dlaczego do kurwy nędzy, jeszcze cię nie zwolniłem!
      Przerwał, by na chwilę wziąć oddech. Spoglądał na mnie wyczekująco, więc zorientowałem się, to mogło to być coś więcej niż tylko pytanie retoryczne z jego strony.
      — Bo przyciągam ci klientów, grając czasem na gitarze? — spytałem ostrożnie. Uspokajał się już powoli, więc z każdą chwilą coraz bardziej zaczynałem wierzyć w to, że może uda mi się jednak zachować pracę.
      Prychnął.
      — Chyba klientki. — Odetchnął głośno, przecierając twarz dłonią. — Wracaj do pracy, Biersack. I żeby mi się to więcej nie powtórzyło, bo wylecisz na zbity pysk.
      — Dzięki, Ethan — uśmiechnąłem się. Machnął tylko ręką, każąc mi wyjść, co po chwili zrobiłem. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli chciałem nadal tu pracować, musiałem spiąć dupę i postarać się, przynajmniej przez kilka tygodni. Może mój pracodawca miał do mnie słabość, ale nawet to, że wyglądałem jak jego syn i dodatkowo dzięki mnie do Rose Morris przechodziła większa część klientów z innych sklepów muzycznych umiejscowionych na Denmark Street, mogło mnie następnym razem nie uratować. Natomiast wychodząc z zaplecza byłem kurewsko pewny siebie i niejako dumny z tego, że mój urok osobisty zadziałał i tym razem.
      W sklepie znajdowała się średniego wzrostu szatynka, która oglądała zawieszone na jednej za ścian gitary. Zanim do niej podszedłem, spojrzałem na nią uważnie i stwierdziłem, że jest warta mojego zachodu.
      — Witamy w Rose Morris. Może w czymś pomóc?
      Odwróciła się lekko zaskoczona moim nagłym przybyciem. Pewnie do tego czasu uważała, że sklep jest pusty. Uśmiechnąłem się zachęcająco.
      — Chciałabym zobaczyć tę gitarę. — Wskazała na czarnego akustyka wiszącego tuż nad nią. — Ale jestem za niska, żeby ją dosięgnąć — dodała lekko zażenowana, rumieniąc się.
      — Dobrze trafiłaś. Jestem tu od tego, by ściągać uroczym dziewczynom akustyki ze ścian — stwierdziłem całkowicie poważnie, a jej policzki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej czerwone.
      Potrząsnęła głową i ciemne loki opadły jej na twarz, gdy ja podawałem jej gitarę. Nie mogłem się nadziwić tej zmianie — zanim do niej podszedłem, zdawała się pewnie kroczyć pomiędzy instrumentami, natomiast z chwilą mojego przyjścia, zaczęła być nieśmiała i niepewna każdego ruchu.
      A może ja po prostu tak działałem na kobiety?
      — To gitara ze strunami D’Addario EXP-16 — poinformowałem ją, gdy zauważyłem, że się im przygląda. Zmarszczyła brwi. — Trzymasz w rękach T.Burtona ze strunami dwunastkami — wyjaśniłem spokojnym tonem. — Są miękkie i wygodnie się na nich gra, a dodatkowo nie traci się na brzmieniu. Możesz spróbować sama.
      Wskazałem jej jedno ze stojących w sklepie krzeseł, na którym usiadła. Położyła gitarę na kolanach, ale po chwili spojrzała na mnie niepewnie, przygryzając dolną wargę.
      — Nie umiem niczego zagrać bez nut, dopiero się uczę — powiedziała cicho.  — Może ty mi pokarzesz, jak brzmią te struny?
      Tu raczej chodziło o to, by nie wbijały jej się w palce, gdy będzie grać, ale wiedziałem, że jeśli ją kupi, to sama się o tym przekona. A ja nie potrafiłem odmówić i jej, i sobie małego występu. Pokiwałem głową, więc podała mi akustyka z lekkim uśmiechem, rozluźniając się. Siedziałem przez chwilę w ciszy, po czym postanowiłem postawić na klasykę. Bo która dziewczyna, choćby kompletnie nie interesująca się ostrzejszą muzyką, nie mdlała, słysząc „Nothing Else Matters” Metalliki?
      Usiadłem naprzeciwko niej i zacząłem od przygrywki, skupiając się całkowicie na gitarze i zapominając o całym świecie. Moja noga machinalnie zaczęła się poruszać w rytm piosenki, a wzrok skupił się na gryfie, gdy zmieniałem chwyty. Kątem oka zauważyłem, że wywarłem na klientce pożądane wrażenie — patrzyła na mnie jak zaczarowana.
      — So close, no matter how far — zacząłem cicho. Na początku myślałem, że moja chrypka wszystko popsuje, jednak ona tylko sprawiła, że bardziej upodobniłem się do Hetfielda. — Couldn't be much more from the heart. Forever trusting who we are, and nothing else matters.
✖ ✖ ✖ 
trójeczka 28, a w międzyczasie na wattpadzie pojawiła się siódemka ;)
V.

3 komentarze:

  1. kocham, kocham, kocham. Poza tym, pierwsza! O udało się jestem pierwsza! A co do rozdziału to fajnie, że raz jest od strony dziewczyny, a następnym razem od chłopaka, można tak bardziej poznać bohaterów. Rozdział podobał mi się bardzo, gotować herbatę w garnku dla większej ilości osób, pomyślę o tym. Pozdrawiam cieplutko x

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest 28 dawaj już next bo nie mg się doczekać <3

    OdpowiedzUsuń
  3. — Nie powiedziałeś mi, po chuj ci ten garnek. I co w nim robisz — przypomniałem cichym głosem, nadal mocno zachrypniętym.
    " — Jak to, co? — oburzył się. — Herbatę.
    Zaniosłem się śmiechem, tym razem przezornie trzymając dłonie na skroniach.
    — W garnku?
    — Żeby dla wszystkich wystarczyło, idioto"

    Wprost epickie c:

    OdpowiedzUsuń