poniedziałek, 23 lutego 2015

Pierwsze spotkanie

           Jak zwykle byłam spóźniona.
      Kiedy tylko wywlokłam się z cienkiej pościeli i zobaczyłam, że jest za piętnaście ósma, całkowicie otrzeźwiałam. Czynności, na które zazwyczaj potrzebowałam dwudziestu minut, tego dnia zajęły mi niecałe siedem. W ekspresowym tempie wzięłam prysznic, wciągnęłam na siebie pierwsze lepsze ubrania leżące w szafie i zrobiłam delikatny, codzienny makijaż, w myślach obrzucając się obelgami. Każdego wieczora obiecywałam sobie, że wstanę wcześniej i codziennie wychodziło na to, że budziłam się zbyt późno.
      Otworzyłam lodówkę, ale była całkowicie pusta. Westchnęłam, zgarniając do torby kluczę i wyszłam z mieszkania, zamykając za sobą cicho drzwi. Catt na pewno jeszcze spała, bo w czwartki zaczynała wykłady dopiero o dziesiątej. Nie chcąc tracić więcej czasu czekając na windę, zbiegłam na dół po schodach z piątego piętra.
      W drodze na przystanek zarzuciłam na ramiona marynarkę, a stojąc na światłach przy przejściu dla pieszych rozczesałam szybko swoje krótkie, kręcone blond włosy, które bez względu na to, co z nimi robiłam, zawsze wyglądały dokładnie tak samo, czyli po prostu dobrze. Niecierpliwiłam się, bo co prawda byłam już niedaleko, ale nie chciałam czekać na kolejny autobus. Odetchnęłam, widząc zielone światło, dotychczas przebierając niecierpliwie nogami. Gdy w końcu ruszyłam, uniosłam rękę i spojrzałam na pozłacany zegarek, nie zwalniając kroku. Zaklęłam pod nosem. Dwie minuty po ósmej.
      Z daleka widziałam, jak autobus wjeżdża na zajezdnię. Ostatnie dzielące mnie od niego metry pokonałam biegiem. Poczekałam, aż ostatnie osoba wejdzie do środka, próbując złapać oddech i uspokoić szybko bijące serce. Taki morderczy sprint z samego rana był dla mnie nie lada wyzwaniem, bo nigdy nie byłam typem sportowca. I na pewno nie pomogło mi to, że w pośpiechu ubrałam na nogi czarne szpilki na dużych platformach, biorąc pod uwagę to, że będą pasowały do skórzanych spodni, a zapominając o tym, że będę się śpieszyć.
      Zanim weszłam do środka wyciągnęłam z czarnej, skórzanej torebki teczkę z notatkami na biologię, z której miałam tego dnia sprawdzian. Tak się składało, że to pośrednio przez nią zaspałam, bo uczyłam się praktycznie do rana. Dwa razy zasnęłam, ale za każdym razem budziła mnie Catt, którą o to prosiłam. Jej twarz za każdym razem wyrażała to samo — było jej mnie szkoda. Ale ilekroć kazała mi iść spać, powtarzałam jak mantrę to jedno, jedyne zdanie, którego tak nienawidziła: "Nie jestem na studiach medycznych po to, by się obijać i imprezować." I takie sytuacje były dla nas rutyną, bo ona nie przejmowała się szkołą aż tak bardzo, jak ja.
      W autobusie był straszny tłok, co tylko pogorszyło moje samopoczucie. Przecisnęłam się przez tłum i dotarłam na środek autobusu, opierając się o barierkę. W lewej dłoni trzymałam turkusową, zniszczoną i wielokrotnie posklejaną taśmą teczkę z notatkami, a na prawej ręce miałam zawieszoną torebkę. Postanowiłam przeczytać wszystko jeszcze raz, by jakoś spożytkować czas, w którym musiałam dostać się na uczelnię. Przypominałam sobie zdanie po zdaniu, starając się ignorować hałas.
      Z każdym przystankiem ludzi przybywało, a ich głosy stopniowo zaczynały mnie drażnić. Puściłam się na chwilę barierki, by poszukać w torebce słuchawek, z którymi od zawsze się nie rozstawałam. Wydawało mi się, że wkładałam je do niej dziś rano, ale jak na złość nie mogłam ich znaleźć.
      Nagle kierowca gwałtownie zahamował. Zachwiałam się niebezpiecznie i zrobiłam krok do tyłu, starając się utrzymać równowagę, z resztą tak samo jak wszystkie pozostałe osoby w autobusie, które były nieostrożne. Większość z nich miała to szczęście i ją odzyskała, lub przynajmniej wpadła na jakąś szybę. Ja nie.
      Byłam już psychicznie przygotowana na spotkanie z podłogą, kiedy przed upadkiem uchroniły mnie czyjeś silne ramiona.
      — Uważaj. — Usłyszałam przy uchu niski, głęboki głos. Kiedy tylko moje platformy odzyskały przyczepność, a ciało równowagę, wyplątałam się z uścisku mojego wybawiciela i odwróciłam się w jego stronę.
      — Dziękuję — mruknęłam lekko zażenowana, że zrobiłam z siebie ofiarę na oczach całego autobusu.
      Chłopak już stracił mną zainteresowanie, co wywnioskowałam po jego wzroku wpatrzonym w coś za szybą. Wykorzystałam sytuację i przyjrzałam się mu, krzywiąc się machinalnie. Miał na sobie czarne, poszarpane spodnie z dziurą na kolanie i biały, potargany podkoszulek, który wyglądał na celowo podpalony w kilku miejscach, a na ramiona zarzucił ciemny polar. Jego krótkie, czarne, zmierzwione i ułożone w pozornym nieładzie włosy były krócej obcięte przy skroniach, a te dłuższe na czubku głowy były postawione do góry.
      Nagle odwrócił się w moją stronę, jakby wyczuł, że mu się przyglądam. Jego niebieskie oczy prześwietlały mnie na wylot z chłodem i obojętnością, którą nie trudno było mi zauważyć. Poczułam, że się czerwienie, kiedy przez dłuższy czas nie odrywał od mnie wzroku.
      — Nie pali się w miejscach publicznych — zwróciłam mu uwagę, kiedy tylko zauważyłam, że trzyma papierosa między wargami. Uznałam, że rozmowa będzie lepszym wyjściem niż ta niezręczna cisza.
      Chwyciłam się znów rurki, z ulgą zauważając, że zadziałało — odwrócił wzrok. Miałam ochotę wysiąść na wcześniejszym przystanku, by tylko znaleźć się w bezpiecznej odległości od niego. Jego głos przyprawiał mnie o dreszcze, a spojrzenia starałam się unikać za wszelką cenę, bo jego oczy wyglądały jak oczy trupa. Czułam się przy nim niepewnie. Był jednym z tych typów mężczyzn, których starałam się unikać za wszelką cenę.
      — Nie odpaliłem papierosa — odpowiedział cicho.
      Do tego bezczelnym typem. Jęknęłam w duchu.
      — Jeszcze nie odpaliłem — dodał po chwili milczenia, wyciągając z kieszeni czarną zapalniczkę. Byłam pewna, że robi mi na złość.
      Nie odezwałam się. Miałam dość całej tej sytuacji, więc odwróciłam się do niego bokiem, opierając się łokciami o poziomą barierkę. Miałam nadzieję, że straci zainteresowanie całą tą rozmową.
      — Jak masz na imię?
      Cholera.      — Lily — wykrztusiłam, patrząc na czubki moich szpilek, które w tamtym momencie wydały mi się niezwykle ciekawe.
      — I naprawdę nie interesuje cię, jak ja się nazywam, Lily? — Moje imię w jego ustach zabrzmiało niemal szyderczo. Już miałam coś powiedzieć, ale uciszył mnie ruchem dłoni. — Nawet jeśli, to powinnaś spytać chociażby z grzeczności. Może po prostu jesteś niewychowana?
      Zmroziło mnie. Zesztywniałam i spojrzałam na niego oczyma ciskającymi gromy. Jeśli mój wzrok potrafiłby zabijać, to chłopak już trzy razy padłby trupem. Zirytował mnie swoimi słowami do tego stopnia, że znalazłam sobie na tyle odwagi, by się odezwać.
      — Jestem dobrze wychowana, dlatego wiem, że nie rozmawia się z nieznajomymi. Skończmy tę bezsensowną konwersację, okay?
      Nie spuszczał ze mnie wzroku. Jego jasne tęczówki przewiercały mnie na wylot. Nie odpowiedział, ale kiwnął głową, a ja wróciłam do biologii. Założyłam słuchawki, starając się go ignorować. Kątem oka zauważyłam, że wyjął z ust papierosa i schował go razem z zapalniczką do kieszeni, ale zaraz zbeształam się w myślach za to, że zwracałam na niego uwagę. Kazałam samej sobie skupić się na nauce.
      Po kilku minutach autobus zatrzymał się na moim przystanku, więc zadowolona wygramoliłam się z niego, celowo unikając kontaktu wzrokowego z moim Bohaterem Od Siedmiu Boleści. Niestety, to nie był mój szczęśliwy dzień.
      — Nazywam się Andy, gdybyś jednak chciała wiedzieć. — Usłyszałam już po raz drugi tego dnia szept przy uchu, zaraz po tym jak rozsuwane drzwi autobusu się zamknęły. Na przystanku zostałam tylko ja i on. Zadrżałam i odwróciłam niepewnie głowę. Blond kosmyki przesłoniły mi trochę widoczność, ale zauważyłam jego ciemną sylwetkę znikającą w tłumie ludzi.
      Otrząsnęłam się i udałam dokładnie w przeciwną stronę, w kierunku uczelni, wyrzucając obraz tego irytującego chłopaka z głowy.
✖ ✖ ✖ 
      Po lekcjach siedziałam w kawiarni, znajdującej się zaraz obok mojej szkoły. Starałam się skupić i jeszcze raz przejrzeć notatki z dzisiejszej lekcji z anatomii, ale o piętnastej w „Café Creme” był straszny tłok i cały czas łapałam się na tym, że przysłuchiwałam się rozmowom innych ludzi, zamiast się uczyć. Zrezygnowana wrzuciłam notatki do torebki, oparłam łokcie na drewnianym blacie i zaczęłam masować swoje skronie.
      — Hej, wszystko dobrze, Lily?
      Uniosłam głowę i wymusiłam uśmiech. Wysoki, jasnowłosy chłopak w firmowej, zielonej koszulce przyglądał mi się z troską, kładąc dużą kawę w moim ulubionym kubku na stoliku.
      — Tak, Dean. Po prostu mam dość na dzisiaj. — Starałam się brzmieć w miarę optymistycznie.
      Tak naprawdę nic nie było dobrze. Bolała mnie głowa, nogi miały dość szpilek, a żołądek domagał się porządnego obiadu, ale wiedziałam, że wystarczyłoby jedno napomknięcie o tym, że jestem zmęczona, i blondyn przysiadłby się do mnie, całkowicie ignorując swoją pracę. Nie chciałam, by znów miał przeze mnie problemy.
      — Zadzwonię wieczorem — mruknął, a ja wiedziałam, że nie udało mi się go oszukać. Z resztą za dobrze mnie znał, by nabrać się na coś tak prostego. Przychodziłam tu każdego dnia od dwóch lat.
      — Dzięki — uśmiechnęłam się lekko, odprowadzając go wzrokiem, gdy szedł w stronę jednego ze stolików. Doceniałam to, że chciał mi pomóc. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że musi pracować, ale żałowałam, że jednak się do mnie nie dosiadł, bo on zawsze wiedział, jak poprawić mi humor. Sięgnęłam po swoją kawę i przechyliłam kubek do ust, czując rozchodzące się wewnątrz mnie ciepło. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jej potrzebowałam.
      Oparłam głowę na krześle i wyjrzałam przez okno. Stolik, przy którym siedziałam, był moim ulubionym, ponieważ miałam z niego widok na całą ulicę, a co za tym idzie na moją uczelnie, z której właśnie w tym momencie zaczęli wychodzić studenci. Spojrzawszy na zegarek, wcale się nie zdziwiłam — była piętnasta dziesięć, co oznaczało, że skończyły się zajęcia.
      Chwyciłam kubek w obie dłonie, ponownie opierając swoje łokcie na stoliku i przechyliłam naczynie do ust. Wypatrywałam w tłumie nastolatków znajomej burzy brązowych loków, a gdy nareszcie zauważyłam ją w towarzystwie kilku koleżanek, podeszłam do lady, za którą stał Dean, ignorując błagające o litość pięty.
      Spojrzał na mnie, zanim zdążyłam się odezwać.
      — Kokosowe latte dla Catt?
      Kiwnęłam głową.
      — I jakieś dobre ciastko. Pewnie będzie głodna.
      — Już się robi! — zapewnił mnie i zasalutował niczym w wojsku. Zaśmiałam się i wróciłam na miejsce, dobierając się znów do mojego rozgrzewającego napoju. Byłam pewna, ze jeśli tak dalej pójdzie, to zanim Catt się tu pojawi, zdążę go skończyć.
      Jednak dziewczyna nie dała na siebie długo czekać. Kilka minut później przestąpiła próg „Café Creme”, żegnając się ze wszystkimi koleżankami. Dosiadła się do mnie, bez słowa wyjmując mi kubek z dłoni i upiła z niego kilka łyków.
      — Ej, zamówiłam ci twoją! — zawołałam oburzona, krzywiąc się machinalnie na dźwięk własnego, jak na mój gust trochę zbyt wysokiego głosu, który wywołał pulsowanie z tyłu mojej głowy. — Przecież nie lubisz cynamonowej.
      Niechętnie odłożyła kawę na stolik i uśmiechnęła się szeroko.
      — Nieważne. Nie wyspałam się i cały dzień przetrwałam tylko dlatego, że myślałam o kawie — przyznała, zdejmując z ramion czarny sweterek i jednocześnie odsłaniając swoją bluzkę w zielone kwiaty. — Musiałam się czegoś napić, jestem padnięta po dzisiejszych zajęciach. Wszyscy się na mnie uwzięli! Dzisiaj miałam zajęcia z tą nową profesorką od angielskiego. Nie dość, że na samym początku...
      Uśmiechnęłam się i słuchałam jej z pobieżnym zainteresowaniem, starając się przynajmniej sprawiać pozory w jakikolwiek sposób zaciekawionej jej opowieścią. Tak naprawdę doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak wyglądały jej zajęcia, bo dzisiaj też miałam dwie godziny literatury. Byłam jednak przyzwyczajona do tego, że Catt zaraz po opuszczeniu uniwersytetu miała całe mnóstwo niespożytkowanej energii, którą musiała w jakiś sposób wykorzystać. Nie skomentowałam również tego, że spała dzisiaj do dziewiątej, w przeciwieństwie do mnie. Prędzej ja mogłam narzekać na brak snu, niż ona. A jednak milczałam.
      Zanim skończyła opowiadać, Dean zdążył przynieść jej kawę. Uśmiechnęła się do niego nie przestając trajkotać, a chłopak na odchodnym rzucił mi współczujące spojrzenie.
✖ ✖ ✖ 
      Do domu wróciłyśmy dopiero około siedemnastej. Dean spisał się na szóstkę, przynosząc nam w „Café Creme” dwie gorące szarlotki z lodami waniliowymi, więc postanowiłyśmy dotrzymać mu jeszcze przez chwilę towarzystwa, a następnie gdy skończył zmianę pozwoliłyśmy się mu odprowadzić pod blok. Catt zaproponowała mu, by wszedł, ale szybko się ulotnił, wymawiając się przyjazdem rodziny. Nie nalegałam, bo miałam na uwadze to, że i tak mam mało czasu na naukę.
      Razem z Catt wynajmowałyśmy mieszkanie na skrzyżowaniu Vigmore i Sanders Street w Londynie. Nasz blok był jednym ze starszych na tej ulicy, ale nie mogłyśmy narzekać, bo utrzymany był w naprawdę dobrym stanie. Chociaż mogłam się założyć, że swój niepowtarzalny urok zawdzięczał przede wszystkim naszej sąsiadce, 60–letniej emerytce Joann Riggs, która dbała o mały ogródek znajdujący się przed i za budynkiem, a także dobrowolnie sprzątała i ozdabiała świeżymi kwiatami wszystkie klatki schodowe, dzięki czemu wchodząc do środka można było wręcz poczuć ciepłą, rodzinną atmosferę. Jedynym pomieszczeniem, o które musiałyśmy dbać, było więc nasze mieszkanie.
      Nie było ono duże. Korytarz prowadzący od drzwi miał kształt litery "T". Poustawiane były w nim szafki na buty, a na ścianach oprócz wieszaków wisiały także zdjęcia moje i Catt z różnych etapów naszego życia. Naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowała się mała łazienka, z prysznicem, ubikacją i dwoma zlewami; po prawej stronie wybudowana była dość nowoczesna kuchnia, w której spokojnie oprócz lodówki i blatów mieścił się kwadratowy stolik dla dwóch osób, oraz średniej wielkości salon, który brunetka urządziła w jasnych odcieniach beżu i zieleni. Natomiast gdy wchodziło się do lewego rozwidlenia korytarza, można było zobaczyć dwa pokoje, które różniły się od siebie tylko tym, że jeden był niebieski, a drugi zielony, oraz dodatkowo ja swój sprzątałam, a moją współlokatorce nigdy nie przeszło to przez myśl. Układ przestrzenny i meble były dokładnie takie same.
      Jak na dwie dwudziestoletnie studentki na pierwszym roku medycyny, które nie pracowały, żyło nam się bardzo dobrze. I nie ukrywam, że było to zasługą naszych rodziców, a przede wszystkim moich. Miałam jednak postawione ultimatum — studia, staż, a potem praca. Do czasu, aż się nie ustatkuje, utrzymywał mnie ojciec. I to dlatego ostatnimi czasy szkoła była dla mnie najważniejsza.
      Od razu po powrocie zaszyłam się w moim pokoju, zadowalając się kawałkiem pizzy zamówionej wcześniej przez Catt, bo szarlotka w „Café Creme” skutecznie zmniejszyła mój apetyt. Musiałam przyszykować się na następny dzień do szkoły, a tym razem chciałam się wyspać. Przebrałam się szybko w czarną bokserkę i dresy, a włosy związałam w koka, postanawiając, że ogarnę się rano. Nie przejmowałam się tym, że mój pokój nie jest posprzątany i chrzaniłam to, że rano obudzę się wśród książek. Postanowiłam się uczyć do czasu, aż wytrzymam i nie usnę. Musiałam zadowolić ojca.
      Jednak wszystkie moja zamiary zostały pokrzyżowane przez dzwonek telefonu. Jęknęłam przeciągle, sięgając po niego. Odebrałam, nie siląc się nawet na to, by sprawdzić, kto dzwoni.
      — Tak?
      — Cześć, Lily — mruknął głos po drugiej stronie.
      Spojrzałam szybko na wyświetlacz i znów przyłożyłam telefon do ucha. W myślach wymierzyłam sobie mentalnego liścia. Przecież Dean miał zadzwonić, a ja o tym zapomniałam.
      — Cześć. Myślałam, że skoro rozmawialiśmy jak nas odprowadzałeś, to nie będziesz już dzwonić — powiedziałam zgodnie z prawdą, kładąc się na plecach na łóżku. Jego telefon zaskoczył mnie tym bardziej, że przecież już wcześniej zamieniliśmy kilka słów, a mi wydawało się, że mój dobry humor wrócił i nie było po mnie widać wcześniejszego zmęczenia.
      — Coś cię gryzło, zanim przyszła Catt. A ja mówiłem, że zadzwonię. Więc, hm, właśnie to robię. — Słyszałam lekkie rozbawienie w jego głosie, ale odchrząknął i w myślach widziałam, jak wyraz jego twarzy zmienia się z radosnego na poważny. Był spostrzegawczym chłopakiem, momentami aż za bardzo.
      — Byłam zmęczona, Dean — wyjaśniłam, uśmiechając się lekko. — Ale twoja szarlotka poprawiła mi humor i zaraz idę spać. Nie przejmuj się mną, tylko leć do rodziny.
      Odetchnął z ulgą i mruknął coś na pożegnanie, zanim rozłączyłam się, rzucając szybkie „pa”. Odłożyłam telefon na stolik i sięgnęłam po książki. Nie zamierzałam jeszcze iść spać, ale lepiej było, że on tego nie wiedział.
✖ ✖ ✖ 
szczerze mówiąc jestem kompletnie zaskoczona pozytywnym odbiorem tego fanfiction — co jednak wcale nie zmienia faktu, że tak strasznie się cieszę, że coś zaskoczyło! jeśli ktoś bardzo, ale to bardzo chce przeczytać kolejne rozdziały, to wszystkie aż do szóstego znajdują się na wattpadzie (link po lewej) ale uprzedzam, że kolejne będą pojawiały się tutaj co 2-3 dni żebym mogła nadgonić, a potem równo tu i na wattpadzie. ;)
V.

6 komentarzy:

  1. Wiedziałam, że się nie zawiodę! Piszesz naprawdę cudownie, a ja mimo że nie używam wattpada i totalnie tego portalu nie czaję to go odwiedzę żeby przeczytać :D Podoba mi się główna bohaterka, jest taka porządna i schludna. :3 Szczegół, że bliżej mi do Catt...
    Ciekawe pierwsze spotkanie, sama bym takim nie pogardziła.
    Życzę dużo, dużo weny :)
    xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak szczerze to wolę poczekać tutaj na rozdział niż na wattpadzie, bo nie lubię tam czytać. Co do rozdziału to piszesz naprawdę dobrze i gdybym miała takie spotkanie z chłopakiem, którego darzę sympatią to bym piszczała z radości. Bardzo mi się spodobało, że przecinki są w tym miejscu co trzeba. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  3. oh spodobało mi sie!
    Już pokochałam Andiego, uwielbiam takich bad boyów :D
    Historia mnie zaciekawiła, jestem ciekawa następnego spotkania Lily z Andym!
    Główna bohaterka zdecydowanie zdobyła moją sympatię!
    Poczekam cierpliwie na następny rozdział, bo lubie czytać na blogspocie :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest serio genialnie i dlatego idę na Wattpada po więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wohoho..dopiero co trafiłam tutaj do Ciebie, ale bardzo mi się podoba. A więc...zostanę na dłużej jeśli pozwolisz :3
    Choć nawet jeśli nie pozwolisz to i tak zostanę, ponieważ ogromnie spodobało mi się to co piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam :). Prolog oraz pierwszy rozdział Twojego opowiadania, strasznie mi się spodobały, więc zostanę tu na dłużej. Masz świetny styl pisania, co sprawia, że lekko i przyjemnie się czyta, nie robisz błędów, co też lubię, kiedy czytam bloga. Pozdrawiam i weny życzę. Carolyn

    OdpowiedzUsuń